Prof. Ewa Łętowska: „Kształtuje się nowe spojrzenie TSUE na wymiar sprawiedliwości w krajach Unii”
"Prawo wewnętrzne nie może doprowadzić do takiej sytuacji, że sędzia z obawy przed sankcjami nie będzie korzystał z całego potencjału środków, którymi potencjalnie dysponuje. Sędzia nie może się bać" mówi prof. Ewa Łętowska. Potwierdza to zeszłotygodniowe orzeczenie TSUE
Ewa Ivanova: Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej odmówił w ostatni czwartek odpowiedzi na pytania sędziów Igora Tulei i Ewy Maciejewskiej w sprawie wypływu ministra sprawiedliwości, czyli polityka, na nowy system dyscyplinowania polskich sędziów. To porażka?
Prof. Ewa Łętowska, była Rzecznik Praw Obywatelskich, sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku: Nie. Tok myślenia przedstawiony w pytaniach polskich sędziów nie spotkał się z aprobatą rzecznika generalnego, Komisji Europejskiej i samego Trybunału. Pytania uznano za niedopuszczalne, bo odpowiedź na nie nie była niezbędna do rozstrzygnięcia tych konkretnych spraw, na tle których je zadano. Ale mimo odmowy odpowiedzi orzeczenie ma wielkie znaczenie, bo powiedziano coś o zasadach, które pytający sędziowie ocenili trafnie.
Dlaczego wyrok jest tak istotny?
Na naszych oczach, od lutego 2018 r., przebiega proces kształtowania się nowego spojrzenia Trybunału na sprawy wymiaru sprawiedliwości w krajach członkowskich. Zaczęło się od wyroku TSUE w sprawie portugalskich sędziów (chodziło o obniżenie ich wynagrodzeń). Trybunał uznał, że niezawisłość sędziów nie została naruszona, bo oszczędności objęły także inne grupy zawodowe, ale stwierdził także, że on sam jest właściwy do oceny krajowych przepisów wpływających na niezawisłość sędziowską. TSUE może zatem badać ustawodawstwo krajów członkowskich dotyczące niezależności sądów, o ile rzutuje to na efektywną ochronę praw jednostek chronionych prawem unijnym. Istotną część tego nurtu orzeczniczego stanowią rozstrzygnięcia dotyczące spraw polskich, w tym także ostatni wyrok dotyczący pytań prejudycjalnych dwójki sędziów. Proszę zważyć – portugalscy sędziowie też pozornie spotkali się z odmową uznania ich racji w zadanym pytaniu prejudycjalnym, a przecież był to przełom: powiązanie obowiązków traktatowych państwa (art. 19 traktatu o Unii Europejskiej), prawo do sądu obywateli UE (art. 47 Karty Praw Podstawowych) z wymogiem niezależności sądów jako gwarancją tego splotu.
Czy dobrze rozumiem, że TSUE uznał, że sprawy dotyczące organizacji sądów, w tym także postępowań dyscyplinarnych, nie są wyłącznie wewnętrzną sprawą kraju członkowskiego?
Nie są. I to TSUE powtarza od jakiegoś czasu. To orzeczenie, kilka wcześniejszych, także w polskich sprawach, układają się w łańcuch. To – obrazowo mówiąc – jeden z puzzli, który składa się na większą, wciąż budowaną układankę. W uzasadnieniu czwartkowego wyroku pada kilka niezwykle ważnych stwierdzeń. Po pierwsze, to, że TSUE odmówił odpowiedzi na pytania, nie oznacza, że sędziowie pytający nie mieli podstaw czy prawa zadać tych pytań. Po drugie, w uzasadnieniu wyraźnie stwierdzono, że nie wolno sędziów zadających pytania TSUE w jakikolwiek sposób za to represjonować. A przecież dwójka sędziów zadających pytania była z tego powodu szykanowana, już po wystąpieniu z pytaniami. Rzecznik dyscyplinarny sędziów wszczął wobec nich postępowanie, które następnie umorzył. Ale już samo wszczęcie postępowania – niezależnie od jego finału – było formą nękania. Grillowania sędziów. Dlatego TSUE wyraźnie w uzasadnieniu stwierdził, że niedopuszczalne jest ściganie dyscyplinarne sędziów czy szykanowanie ich w inny sposób za zadawanie pytań trybunałowi.
Strona rządowa zbudowała wokół czwartkowego wyroku TSUE narrację o klęsce „upolitycznionej kasty”, jak nazywani są w prorządowych mediach sędziowie walczący o niezależność sądów. Wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł, komentując orzeczenie TSUE, napisał na Twitterze: „Kompromitacja prawnicza sędziów kierujących te pytania i dowód, że kierowali się wyłącznie motywami politycznymi”.
Nie wiem, skąd ten triumfalizm i przekonanie o klęsce sędziów. To chyba zaklinanie rzeczywistości. Komentatorzy rządowi nie dostrzegają strategicznej roli tego orzeczenia. Nie rozumieją, że to kolejny element w całym misternie, od ponad roku budowanym nurcie orzeczniczym
TSUE nie podzielił poglądu, jakoby sprawy postępowania dyscyplinarnego nie mieściły się zakresie jego właściwości. Wręcz przeciwnie. Uznał, że tego rodzaju sprawy należą do jego kognicji, o ile wpływają na skuteczność ochrony prawnej udzielanej jednostce objętej działaniem prawa unijnego.
Wyraźnie też widać, że w uzasadnieniu czwartkowego orzeczenia pojawia się budulec konieczny do wydania kolejnych orzeczeń dotyczących polskich sądów w sprawach obecnie zawisłych przed TSUE. Przypomnę, że niebawem zapewne będzie rozstrzygana sprawa dotycząca Izby Dyscyplinarnej. Polski rząd czeka przecież skarga Komisji na naruszenie przez Polskę obowiązków traktatowych w sprawie „ustawy kagańcowej”. Nie ma się z czego cieszyć. Oczywiście, jeśli ktoś zrozumie ostatnie orzeczenie TSUE.
W uzasadnieniu wyroku TSUE padają mocne słowa o tym, że ustawy nie mogą karać sędziego za stosowanie prawa unijnego, czyli zadawanie pytań prejudycjalnych. A dokładnie to rozwiązanie wprowadził przecież rząd w „ustawie kagańcowej”.
W przypadku rozstrzygania pytań prejudycjalnych TSUE rozpatruje sprawę według stanu z daty zadania pytania. Ale TSUE nie ma zamkniętych oczu i w uzasadnieniu wyroku pokazał, że dostrzegł zarówno nękanie sędziów zadających pytania, jak i nowe ustawodawstwo kraju członkowskiego pozwalające karać sędziów za zadawanie pytań TSUE. Prawo wewnętrzne nie może doprowadzić do takiej sytuacji, że sędzia z obawy przed sankcjami nie będzie korzystał z całego potencjału środków, którymi potencjalnie dysponuje. Sędzia nie może się bać.
Tego samego dnia – 26 marca – TSUE rozpatrzył inną ważną sprawę, która może mieć duże znaczenie w sprawach dotyczących sądownictwa. Co wynika z orzeczenia Eric Simpson przeciwko Radzie UE?
Polskie media przegapiły to orzeczenie. A TSUE powiedział w nim wyraźnie, że sprawy obsady sądu są elementem gwarancji efektywnej ochrony praw jednostki w krajach członkowskich. To oznacza, że może się tymi kwestiami zajmować. Może warto przytoczyć: „Gwarancje dostępu do niezawisłego i bezstronnego sądu, a w szczególności gwarancje określające pojęcie, jak również skład tego sądu, stanowią podstawę prawa do rzetelnego procesu sądowego. Prawo to oznacza, że każdy sąd jest zobowiązany zbadać, czy ze względu na swój skład stanowi on taki właśnie sąd, jeżeli pojawia się w tym względzie poważna wątpliwość. Badanie to jest nieodzowne w kontekście zaufania, które sądy społeczeństwa demokratycznego muszą wzbudzać u jednostki. W tym sensie taka kontrola stanowi istotny wymóg formalny, którego należy bezwzględnie dochować i którego spełnienie należy sprawdzić z urzędu”.
To ważne, bo z tego wynika, że rację miała uchwała trzech izb Sądu Najwyższego z 5 grudnia 2019 r., stwierdzając, że sądy mają prawo badać, czy ich skład orzekający składa się z sędziów odpowiadających unijnym kryteriom niezawisłości i niezależności. Ta uchwała była konsekwencją, wykonaniem wyroku TSUE w sprawach połączonych C-585/18,C-624/18,C-625/18. A spotkała się z gwałtowną krytyką ze strony polityków. Tymczasem widać, że kolejne wyroki TSUE, i to bynajmniej nie w sprawie przeciw Polsce, tylko przeciw organom unijnym (!), konsekwentnie trzymają się tezy, że sąd sam, z urzędu ma badać prawidłowość własnej obsady. Zatem miał rację SN, orzekając w składzie trzech izb, a nie mają racji krytykujący go politycy.
Wywiad pierwotnie ukazał się w Gazecie Wyborczej. Archiwum Osiatyńskiego dziękuje za możliwość przedruku.