Kicz konstytucyjny mgr Przyłębskiej
Uzasadnienie tzw. wyroku tzw. Trybunału Konstytucyjnego jest próbką prawniczego kiczu, znakomicie odzwierciedlającego stan umysłu i poziom kompetencji ludzi trzęsących dziś Polską
Opublikowany wczoraj przez tzw. Trybunał mgr Julii Przyłębskiej komunikat (zwany z dużą przesadą „uzasadnieniem wyroku”) ma tyle samo wspólnego z konstytucją, co trzymiesięczne opóźnienie tej publikacji z wymogiem „niezwłoczności”. To uzasadnienie jest prawniczo żenujące. Jeśli ktoś miał nadzieję, że kazanie wygłoszone 22 października w budynku TK przez dublera Justyna Piskorskiego było tylko wybrykiem niepowstrzymanego fanatyka, a pisemne uzasadnienie zredukuje okrucieństwo nieludzkiego wyroku – musi się srodze rozczarować. Ja takich złudzeń nie miałem, więc rozczarowania nie odczuwam.
Duża część uzasadnienia zawiera obfite cytaty ze sławetnego wyroku TK z 28 maja 1997 r., który – piórem ówczesnego prezesa, prof. Andrzeja Zolla – wykreślił „przesłanki społeczne” z podstaw dozwolonej aborcji. Tamten niefortunny wyrok, który w istocie był prezentem dla papieża Jana Pawła II w przeddzień pielgrzymki do Polski, przy obecnym wyroku jest arcydziełem umiaru i rozwagi. Komunikat Trybunału mgr Przyłębskiej pragnie ogrzać się w cieple tamtego wyroku, ale czyni to kosztem fundamentalnej uczciwości, poważnie zniekształcając uzasadnienie z 1997 roku. To prawda, orzeczenie z 1997 r. uznawało ciągłość wartości życia od chwili poczęcia, ale jednocześnie pozwalało na różnicowanie poziomu ochrony życia.
Ochrona ochronie nierówna
Uzasadnienie Andrzeja Zolla wyraźnie stwierdzało: „Stwierdzenie, że życie człowieka w każdej fazie jego rozwoju stanowi wartość konstytucyjną podlegającą ochronie nie oznacza, że intensywność tej ochrony w każdej fazie życia i w każdych okolicznościach ma być taka sama”. A następnie stawiało kropkę nad i: „Na intensywność i rodzaj ochrony prawnej, obok wartości chronionego dobra, wpływa cały szereg czynników różnorodnej natury, które musi brać pod uwagę ustawodawca zwykły, decydując się na wybór rodzaju ochrony prawnej i jej intensywności”.
Można oczywiście zżymać się na rozróżnienie między wartością życia a intensywnością jego ochrony, ale to sedno tamtego orzeczenia, pozwalające na nakreślenie takiej, a nie innej granicy dopuszczalnej aborcji. Ani śladu po tym we wczorajszym komunikacie Trybunału mgr Przyłębskiej. Odrzucając zasadę różnicowania poziomu ochrony, komunikat ten radykalnie więc zmienia linię orzeczniczą.
Na miejsce dramatycznych, a przez to kontrowersyjnych różnicowań różnych konfliktów wartości, z pióra dublera-sprawozdawcy Justyna Piskorskiego spływa bełkot typu: „Konstytucja wprowadza najwyższy standard ochrony ludzkiego życia, albowiem w jej świetle nieracjonalna jest dewitalizacja godności człowieka z uwagi na jego fazę rozwojową…” itp. Stwierdzenie, którego znaczenie jest równe stylistyce – czyli zerowe.
Absolutnego „prawa do życia” nie ma w konstytucji
Tyle o rzekomej wierności wobec orzecznictwa. A sam tekst konstytucji? Uzasadnienie stwierdza uroczyście: „Konkurencja innych wartości z tą podstawową, jaką jest życie ludzkie, jest nie do uzgodnienia z Konstytucją”. Ale konstytucja nawet nie zawiera sformułowania „prawo do życia”. Mówi tylko o „prawnej ochronie życia” – a to dla prawniczego ucha oznacza coś innego, bo prawna ochrona jednego dobra musi być starannie wyważana z ochroną innego dobra – w tym przypadku np. praw matki i reszty rodziny. To prawda, życie jest bardzo wysoko w hierarchii wartości, ale konstytucja wcale nie przewiduje absolutnej ochrony.
Zresztą sam Trybunał Julii Przyłębskiej też tego nie deklaruje, pozwalając przecież na aborcję w przypadku, gdy ciąża jest wynikiem gwałtu lub kazirodztwa. Gdyby życie dziecka miało absolutny priorytet, taka legalność aborcji nie miałaby sensu, bo dlaczego niewinne maleństwo w łonie matki ma płacić życiem za zbrodnię gwałciciela? Rzecz jasna, nie poddaję posłom PiS pomysłu na kolejny wniosek do Trybunału – jedynie pokazuję, że linia graniczna między dozwolonymi a niedozwolonymi przypadkami aborcji jest w tym „wyroku” całkowicie arbitralna.
Trybunał bezprawnie wszedł w buty parlamentu
Być może takie rozróżnienia zawsze naznaczone są do pewnego stopnia arbitralnością, ale w takim razie dlaczego ma ich dokonywać Trybunał? Duża część opublikowanego uzasadnienia zawiera cytaty z dawnych debat konstytucyjnych, ale zabrakło podstawowej prawdy, a mianowicie, że twórcy konstytucji celowo zdecydowali się delegować decyzję o dopuszczalności aborcji do tzw. ustawodawcy zwykłego. Czyli parlamentu, a nie Trybunału.
Uzasadnienie pióra pana Piskorskiego ogłasza, że „intencją ustrojodawcy było (…) pozostawienie do rozstrzygnięcia Trybunałowi kwestii dotyczącej wiążącego ustalenia znaczenia pojęcia »człowiek« na gruncie art. 38 Konstytucji”, ale to blef. Prawda jest taka, że dzisiejszy Sejm, wszak kontrolowany przez Zjednoczoną Prawicę, nie był w stanie wyprodukować ustawy, zgodnej z fanatyczną wizją podyktowaną przez Ordo Iuris – więc przekazał to zadanie Trybunałowi. Który wykona każdą brudną robotę w zamian za wielkie frukta.
Trybunał mgr Przyłębskiej nakazuje rodzić ciężko chore dzieci, zbywając protesty rodziców – zwłaszcza matek zmuszanych do donoszenia takich ciąż – jako podyktowane wyłącznie względem na komfort matki i jej niechęć do „wzmożonej opieki”. To wyjątkowa bezczelność. Tak samo jak stwierdzenie, że „nawet pozbawione wątpliwości stwierdzenie ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu nie oznacza, że dotknięty nimi człowiek nie będzie mógł korzystać w pełni z praw i wolności gwarantowanych konstytucyjnie w postnatalnej fazie życia”. A będzie mógł? Brzmi to jak stwierdzenie przybysza z innej galaktyki.
Prezydent upokorzony
Niektórzy prawnicy łudzili się do niedawna, że Trybunał Julii Przyłębskiej pójdzie na rękę prezydentowi, który w przypływie brawury zaproponował przygotowanie nowej ustawy, łagodzącej nieco konsekwencję tzw. wyroku z października, np. tak, by wady „letalne” usprawiedliwiały jednak aborcję. Trybunał mógł przecież odroczyć datę wejścia ustawy nawet o 18 miesięcy, by przez ten czas można było zmodyfikować stan prawny i nieco ograniczyć piekło kobiet.
Nic z tego: fanatycy utarli nosa nieszczęsnemu Andrzejowi Dudzie: „Trybunał uznał, że wyeliminowaniu [przepisu o dopuszczalności aborcji w przypadku wad płodu] należy przyznać pierwszeństwo z uwagi na fundamentalne znaczenie prawnej ochrony życia na gruncie aksjologii Konstytucji”. A więc: ani chwili już nie można zmarnować ponad te trzy miesiące odwlekania. Nie żeby mi go było żal, ale warto to kolejne upokorzenie prezydenta odnotować.
Na koniec: w swym uzasadnieniu Trybunał Julii Przyłębskiej w pełni przyjął kłamliwą retorykę „eugeniki”, zawartą we wniosku PiS. Ale eugenika to haniebna próba „udoskonalania” rasy ludzkiej przez zapobieganie rodzeniu ludzi rzekomo „gorszych”. Tzw. Trybunał trywializuje dramat rodziców twierdząc, że prawo do aborcji w przypadku ciężkiego uszkodzenia płodu, o zgrozo, „pozostawia [rodzicom] wybór dotyczący zachowania życia i dalszej chęci wychowywania dziecka, które może nie być zdrowe i będzie wymagać wzmożonej opieki”. Niech to powie matkom dzieci bez mózgów.
Nie, nawet ponura szopka, jaką urządziła władza z próbą sprowadzenia Polaka w stanie wegetatywnym z Plymouth dla wydarcia go z łap rzekomych brytyjskich morderców w białych kitlach nie zrównoważy okrucieństwa, zafundowanego Polkom rękami Trybunału mgr Przyłębskiej.
I choć z wielu powodów nie jest to ani Trybunał, ani wyrok, przez tę próbkę prawniczego kiczu przynajmniej dostaliśmy wgląd w mentalność prawników dzisiejszej władzy.
Artykuł prof. Sadurskiego ukazał się pierwotnie w „Gazecie Wyborczej”. Archiwum Osiatyńskiego dziękuje za możliwość przedruku.