Morawiecki w obronie Ziobry rozgrzesza Piebiaka. „Sędziowie, którzy chcieli naprawiać rzeczywistość”
Jest prosty sposób wnioskowania: "Jeśli coś wygląda jak kaczka, pływa jak kaczka, kwacze jak kaczka, to pewnie jest kaczką". Podczas debaty nad wotum nieufności dla Ziobry okazało się jednak, że minister nie ma i nie może mieć nic wspólnego z aferą Piebiaka, swego zastępcy. Broniąc Ziobry Morawiecki tak się zagalopował, że powiedział parę słów prawdy
Opozycji nie udało się przegłosować w środę wieczorem 11 września 2019 wotum nieufności dla ministra sprawiedliwości, Zbigniewa Ziobry. W debacie mocno zabrzmiał głos Borysa Budki („Powodem złożenia wniosku jest bulwersująca informacja o zorganizowanej fabryce hejtu, którą pod okiem ministra sprawiedliwości organizował jego zastępca. Zrobiliście polityczną prokuraturę, której nie powstydziłby się nawet rząd PRL. Pan prezes Kaczyński, powinien spojrzeć w oczy Polaków i powiedzieć, dlaczego wyposażył tak nieodpowiedzialnego polityka w tak niebezpieczne narzędzia”), Kamili Gasiuk-Pihowicz („dymisja Zbigniewa Ziobry to jest najniższy wymiar kary. Wymaga tego po prostu przyzwoitość”) i Władysława Kosiniaka-Kamysza („reformy PiS-u sprowadzają się do jednego – więcej polityki w wymiarze sprawiedliwości, mniej sprawiedliwości w wymiarze sprawiedliwości”). Ale politycy PiS mieli przygotowane odpowiedzi, które w ogóle nie dotyczyły „fabryki hejtu”. Wychylił się tylko Morawiecki, o czym dalej.
Obrona przez atak: my szybko naprawiamy, wy chronicie interesy przestępców
Linia obrony nie była zaskakująca: lekceważyć główny zarzut, pominąć go, i wypominać opozycji zaniedbania z czasów rządów PO-PSL, sugerować, że krytyka poczynań ministra-prokuratora to skutek tego, że wydał zdecydowaną walkę przestępcom (wiceminister Wójcik).
Sam Ziobro zamiast się bronić, czy choćby tłumaczyć, jak doszło do szkalowania sędziów, atakował opozycję wystawiając jej idące w miliony i miliardy rachunki za przyzwolenie na działanie mafii VAT-owskiej, reprywatyzację w Warszawie i inne zaniedbania. W czyim interesie głosowaliście? – insynuował Ziobro. I przeliczał straty poniesione przez Polską i Polaków w wyniku polityki obecnej opozycji np. na wyprawkę szkolną 300 zł dla każdego ucznia.
Morawiecki wchodzi w szczegóły. I jest niebezpiecznie szczery
Obronę Zbigniewa Ziobrę wziął także sam premier Mateusz Morawiecki. Wychwalał szybką dymisję Piebiaka:
„Zadziałaliśmy szybko i bardzo właściwie. Minister Ziobro zareagował w sposób natychmiastowy. Wniosek (o dymisję Ziobry) jest bezprzedmiotowy to sprawa, którą można nazwać kłótnią w rodzinie sędziów…”.
Tu jednak premier dodaj coś od siebie: „…dlatego że jedni sędziowie rzeczywiście bronią i bronili starego porządku, żeby było tak jak było, ale pojawili się sędziowie w całym procesie naprawy wymiaru sprawiedliwości, którzy chcą naprawiać rzeczywistość, nie zgadzają się na tak niską jakość wymiaru sprawiedliwości, jaka miała miejsce w czasach III RP”.
Dlatego reakcja ws. byłego wiceministra Piebiaka była szybka i natychmiastowa”.
Narracja o kłótni wśród sędziów to wciąż aktualny przekaz dnia PiS. „Przecież pan minister Piebiak nie był politykiem. To jest sędzia. Cały ten konflikt w tym środowisku dotyczy sędziów, a nie polityków” tłumaczył już 21 sierpnia rzecznik rządu, Piotr Müller. A podczas debaty nad votum nieufności 11 września wiceminister Wójcik mówił: „to była kłótnia między sędziami. Nie było tam żadnego polityka, byli sami sędziowie”.
Ale Morawiecki – być może przez nieuwagę – zajął się bliżej naturą tej „kłótni”. Podzielił „skonfliktowane środowisko sędziowskie” na dwie grupy:
- sędziów, którzy „bronią i bronili starego porządku, żeby było jak było” – tu chodzi m.in. o środowiska Iustitii, z Krystianem Markiewiczem na czele, grupę Wolnych Sądów, inne stowarzyszenia sędziowskie, wszystkich niezależnych sędziów itp;
- sędziów, którzy „pojawili się w całym procesie naprawy wymiaru sprawiedliwości, którzy chcą naprawiać rzeczywistość, nie zgadzają się na tak niską jakość wymiaru sprawiedliwości, jaka miała miejsce w czasach III RP” – z kontekstu wynika, że chodzi o Łukasza Piebiaka oraz inne zamieszane w sprawę osoby (np. Jakuba Iwańca, Arkadiusza Cichockiego).
Trudno nie odczytać w słowach premiera rozgrzeszenia dla sędziów, którzy „uczestniczyli w procesie naprawy wymiaru sprawiedliwości”. Morawiecki puszcza też oko do swoich, wzmacnia przekaz, że „za dobro nie wsadzamy” (jak obiecywano małej Emi).
Jaki był zatem ich wkład grupy hejterów w ten „proces naprawy”? I czy nie polegał przypadkiem właśnie na wyciąganiu wrażliwych danych i hejtowaniu innych sędziów? A skoro chcieli naprawiać, to na czym polega ich wina? I za co Piebiak dostał dymisję?
Naruszono prawo, powinno być śledztwo
Cofnijmy się o krok. Podstawowym problemem z argumentacją premiera jest fakt, że nie wyjaśnia on, dlaczego właściwie zdymisjonowano Łukasza Piebiaka. Bo chyba nie za to, że brzydko pisał o innych sędziach w internecie?
Piebiak, jako wiceminister powołany do zespołu związanego z dyscyplinarkami, działał w oparciu o materiały posiadane przez ministerstwo. Co więcej, z ujawnionych rozmów jasno wynikało, że podawał się za osobę reprezentującą ministerstwo. Oznacza to, że mogło dojść do sytuacji, w której funkcjonariusz publiczny przekracza swoje uprawnienia i działa na szkodę interesu publicznego lub interesu osoby prywatnej. To przestępstwo z art. 231 kodeksu karnego, które podlega karze pozbawienia wolności do trzech lat. Jeżeli ktoś dopuszcza się go w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej grozi mu od roku do 10 lat więzienia.
To nie był sędzia, który kłócił się z innymi sędziami o „dobrą zmianę” lecz funkcjonariusz elity władzy korzystający z jej zasobów. To był polityk, który cele swej formacji realizował przy pomocy hejterskiej kampanii.
W prokuraturze zawiadomienie w sprawie Łukasza Piebiaka pojawiło się już 20 sierpnia. We wniosku wskazano właśnie 231 kk. Ale również możliwe jest naruszenie art. 107 ustawy o ochronie danych osobowych, czyli przetwarzania takich danych w sposób nieuprawniony.
To powinien być dla prokuratury plan działania minimum, w związku z którym powinny były odbyć się przesłuchania oraz przeszukania. W tym także w ministerstwie sprawiedliwości. Oprócz tego w sprawie dochodziło do ujawniania informacji z różnych innych źródeł, dokumentów, których pochodzenie należało wyjaśnić i zbadać, czy nie było to ujawnienie treści objętych klauzulą tajności (art. 266 par. 2 kk) albo pochodzących z akt postępowań (art. 241 kk).
Pamiętajmy też, że do przecieków dochodziło regularnie od wielu miesięcy poprzez profil @kastawatch na Twitterze. Iustitia i Lex Super Omnia podkreślały w swoim stanowisku, że śledztwo w sprawie działalności tego konta jest kluczowe w całej sprawie.
Wszystkie drogi prowadzą do ministerstwa
Kolejnym etapem powinno być ustalenie powiązań. Z rozmów Piebiaka z „Małą Emi” wynika, że był on koordynatorem zorganizowanej akcji, w której uczestniczyło więcej osób. W kolejnych odcinkach śledztwa Onet i „Gazeta Wyborcza”, a także OKO.press identyfikowały kolejnych sędziów, którzy mieli współpracować z Emi. Z delegacji w ministerstwie sprawiedliwości Zbigniew Ziobro odwołał sędziów Jakuba Iwańca oraz Arkadiusza Cichockiego zaraz po tym, jak Onet i „Wyborcza” opublikowały kompromitujące ich materiały. Delegację w KRS stracił również sędzia Tomasz Szmydt, prywatnie mąż Emi.
Ale na tym nazwiska się nie kończą. W grupach, których skriny dotarły do mediów, pojawiają się także m.in. sędzia Sądu Najwyższego Konrad Wytrykowski oraz sędziowie i członkowie neo-KRS: Dariusz Drajewicz, Maciej Nawacki i Jarosław Dudzicz.
Wszyscy ci sędziowie swoje obecne funkcje zawdzięczają „reformie” sądownictwa rządu PiS. Ich interesy nierozerwalnie związane są więc z interesami ludzi, którzy nazywają sędziów przeciwnych reformom „nadzwyczajną kastą”. Ich interesy związane z politykami, którzy zlecili Polskiej Fundacji Narodowej wartą miliony złotych kampanię billboardową oczerniającą sędziów. Z politykami, którzy zastraszają sędziów i robią dyscyplinarki szczególnie niepokornym. Z władzą, której politycy:
- nazywali sędziów SN „zwykłymi złodziejami” (Stanisław Piotrowicz);
- porównywali sędziów do sędziów z Vichy kolaborujących z nazistami (Mateusz Morawiecki);
- nazywali sędziów (poprzedniej KRS) sitwą, korporacją (Zbigniew Ziobro).
Onet publikuje wiadomości, w których sędzia SN Konrad Wytrykowski miał proponować wysyłanie pocztówek „Gersdorf, wypierdalaj”. Dziać się to miało zupełnie przypadkowo w momencie, w którym PiS próbował Małgorzatę Gersdorf uczynić sędzią w stanie spoczynku. A Jarosław Kaczyński dowcipkował w Telewizji Publicznej, że pierwszej prezes marzy się bycie sędzią SN nawet po śmierci.
Kto korzystał zatem i na czyją rękę było oczernianie sędziów, którzy krytykowali reformy sądowe rządu? I dlaczego to akurat sędziowie powiązani z rządem pojawiają się w skrinach z grup oczerniających innych sędziów? Dlaczego oczernianie to rymuje się z polityką i narracją rządu?
Istnieje pewien prosty sposób wnioskowania, zwany „testem kaczki”: „Jeśli coś wygląda jak kaczka, pływa jak kaczka, kwacze jak kaczka, to najprawdopodobniej jest kaczką”.
Kwestie dotyczące praworządności w Polsce oraz w całej Unii Europejskiej będziemy dalej monitorować oraz wyjaśniać na łamach Archiwum Osiatyńskiego, a także – po angielsku – na stronie Rule of Law in Poland.
Podoba Ci się ten artykuł? Zapisz się na newsletter Archiwum Osiatyńskiego. W każdą środę dostaniesz wybór najważniejszych tekstów, a czasem również zaproszenia na wydarzenia.