Gdy Demokracja przegrywa z symbolami

Udostępnij

Wiktor Osiatyński (1945-2017) najlepiej znany był jako konstytucjonalista i obrońca praw człowieka. Profesor Wiktor Osiatyński był również pisarzem, działaczem społecznym,…

Więcej

Liberalne elity zrezygnowały z tworzenia wspólnoty i zapomniały o ludzkiej potrzebie godności, rozumianej inaczej niż wzrost gospodarczy czy udział w wyborach. I tak otworzyły drogę do nacjonalizmu



Poniżej publikujemy tekst oparty na wykładzie prof. Wiktora Osiatyńskiego „Gdy prawo przegrywa z symbolami – o kryzysie demokracji” wygłoszonym 19 października 2016 r. w ramach cyklu „Ochota na demokrację” zorganizowanego przez Instytut Biochemii i Biofizyki PAN. Tekst został po raz pierwszy opublikowany z „Gazecie Wyborczej” nr 47, wydaniu z dnia 25/02/2017.

 

Wady demokracji dostrzegali od dawna sami demokraci. Jedną z nich był lęk przed podejmowaniem trudnych decyzji. Z jednej strony krępujący okazał się strach przed opinią publiczną, z drugiej demokracja okazała się podatna na naciski grup interesu czy po prostu kumpli.

 

Bardzo często racja stanu – także zasady konstytucyjne – była wplątywana w walkę polityczną. Wykorzystywano zwłaszcza to, co miało emocjonalny albo symboliczny charakter: naród, państwo, religię czy pozycję państwa w układzie sił międzynarodowych.

 

Jedyny przypadek świadomego postawienia zasad ponad procesem politycznym miał miejsce na początku przemian w Hiszpanii pod koniec lat 70. XX wieku, kiedy w tzw. pakcie z Moncloa główne siły okresu transformacji ustaliły, że najważniejszych spraw nie będą poddawać polityce: nie będą się spierać o sojusze międzynarodowe, konstytucyjny charakter państwa, wolności obywatelskie, a nawet o podstawowe zasady reform gospodarczych. Taki szacunek do zasad stawał się jednak w całym świecie coraz rzadszy. W stałej walce o poparcie wyborców opozycja wysuwała same zarzuty i coraz rzadziej przyznawała, że rząd zrobił coś dobrze. I tak przestawała być wiarygodnym sędzią.

 

W latach 70. zeszłego wieku wprowadzono zabezpieczenia przed tymi wadami demokracji. Sprowadzały się głównie do ograniczenia decyzji gospodarczych państwa. W grę wchodziła niezależność banku centralnego i ograniczenie wysokości długu publicznego, tak by politycy nie kupowali głosów, oddzielenie gospodarki od polityki przez prywatyzację, niepolityczną obsadę spółek z udziałem skarbu państwa, procedury parlamentarne, które utrudniałyby zamianę parlamentu w maszynkę do głosowania i sprzyjałyby dyskusji oraz zgłaszaniu swych projektów przez opozycję. Ważne to było zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, która ma bardzo ryzykowny system polityczny, podobny do naszego dzisiaj: gdy jakaś partia wygra wybory, premierowi nie wolno jedynie obrazić królowej.

 

Ważne są też system partyjny i prawo wyborcze, to, żeby system ten nie był ani zbyt scentralizowany, ani rozdrobniony. W Polsce w pierwszym wybranym w całkowicie wolnych wyborach Sejmie w 1991 r. było 35 partii. To za dużo. Ale gdy są tylko dwie albo trzy, duża liczba ludzi nieidentyfikujących się z nimi nie ma żadnej reprezentacji.

 

Demokracji miała też sprzyjać silna decentralizacja związana z zasadą subsydiarności: rząd centralny może robić tylko to, co nie leży w kompetencjach i możliwościach społeczeństwa obywatelskiego i samorządów lokalnych. Apolityczna służba publiczna też była istotnym instytucjonalnym środkiem ochrony demokracji.

 

Czy taki zbiór zabezpieczeń instytucjonalnych wystarczy? Jakich postulatów, programów i działań w sferze pozainstytucjonalnej, społecznej i kulturalnej tu brakuje?

 

Nie ma mowy o kulturze konstytucyjnej i prawnej, które są niezbędne, by jakakolwiek konstytucja funkcjonowała. Nie ma żadnych zabezpieczeń demokracji jako strażniczki symboli i godności człowieka, rozumianej inaczej niż wzrost gospodarczy czy udział w wyborach. Ani zabezpieczeń przed wykluczeniem, brakiem szacunku, naruszaniem owej godności, i to nie tylko przez państwo, ale też przez dominujące siły rynkowe i społeczne. Brak postulatu działań demokratycznych w sferze symboli. Można twierdzić, że kodeks karny i cywilny bronią dobrego imienia i dóbr osobistych, ale bez woli politycznej rządzących i kultury prawnej społeczeństwa same przepisy są często bezużyteczne.

 

Oczywiście można powiedzieć, że siły społeczne są niezależne od państwa, ale jeżeli państwo zrezygnuje ze swej roli regulacyjnej, zawsze wygrają silniejsi i dominujące siły rynkowe będą mogły naruszać godność oraz prawa i potrzeby ludzkie do tego stopnia, że to się obróci i przeciw tym siłom, i przeciw państwu.

 

Tego właśnie jesteśmy dziś świadkami. Bo na tej liście nie ma żadnych zabezpieczeń przed masowymi frustracjami wynikającymi z obojętności elit transformacyjnych na kwestie tożsamości religijnej i narodowej.

 

A rezygnując z patriotyzmu czy nawet bojąc się jego przejawów, elity te otworzyły drogę do nacjonalizmu najpierw na obrzeżach systemu demokratycznego, a później w jego centrum poprzez podobne przekonania liderów zwycięskiej partii.

 

Nie mam tu na myśli wymuszania prawem postaw i obyczajów czy łamania sumień – to jest domeną rządów totalitarnych i marzeniem autorytarnych.

 

Chodzi o to, by nie zaniedbywać działań i debaty w tej sferze, bo tu właśnie rodzą się pierwsze zagrożenia dla demokracji. Autorytety społeczne i polityczne powinny mieć potrzebę i odwagę zabierania głosu w tej sprawie i nadawania patriotyzmowi przyjaznych, a zarazem atrakcyjnych dla ludzi treści i form.

 

Nie ma też zabezpieczeń przed bezsilnością spowodowaną osłabieniem wspólnot ani przed wykorzystywaniem naturalnej ludzkiej potrzeby wspólnoty w propagandzie przywódców niechętnych demokracji. Tacy przywódcy zawsze funkcjonują w ramach wspólnot i je organizują; obrońcy wolności ze swej natury są bardziej indywidualistyczni.

 

Trafnie ujął to John F. Kennedy: „Jeśli społeczeństwo demokratyczne nie jest w stanie pomóc tym licznym, którzy są biedni, to nie uda mu się uratować tych nielicznych, którzy są bogaci”. Ostatnio, i to nie tylko w Polsce, okazało się, że tu nie chodzi o pomoc tylko ekonomiczną, ale również, a może przede wszystkim, o tę wspólnotową i godnościową. Przy czym dziś lżona jest godność tych, którzy przegrali wybory.

 

Co robić?

 

Kryzys demokracji jest rzeczywisty. Czy pociąg do postaw nieracjonalnych i znużenie pozytywistycznymi są nieuniknione i czy nikt już nie ma na to wpływu? Nie jest tak, że nic od nas nie zależy. Co zatem robić?

 

  • Bronić ofiar populistycznych zmian i im pomagać. Dotąd służyły temu głównie działania prawne, łącznie ze skargami do sądów i do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Dziś trzeba poszerzyć te działania, wracając do szerokich ruchów na rzecz ochrony praw jednostek i grup, które czują się pokrzywdzone. Należą do nich nie tylko mniejszości narodowe i religijne, ale też kobiety, nauczyciele i rodzice zagrożeni wsteczną reformą oświaty, związkowcy, przedsiębiorcy czy ludzie pokrzywdzeni monopolem dostawców usług komunikacyjnych i usług użyteczności publicznej. Ostatnio dołączyli do nich przedstawiciele organizacji pozarządowych zagrożonych ich reglamentacją i kontrolą ze strony rządu. Łącząc te wszystkie grupy we wspólnym ruchu, można będzie stworzyć koalicję w obronie demokracji.

 

  • Odradzać i umacniać społeczeństwo obywatelskie, zwłaszcza w centrum i na lewicy. Powstało wiele wspaniałych organizacji strażniczych: „prawoczłowieczych” i innych, patrzących władzy na ręce. Ale prawdziwe społeczeństwo obywatelskie, gdzie tworzy się więzi między ludźmi, by sobie pomagali, by coś budowali, powstało raczej na prawicy.

 

  • Nie powinniśmy unikać debaty i polemiki z drugą stroną, ale koncentrujmy się przede wszystkim na konkretach, faktach i rzeczywistych problemach ludzi, nie na ideologii, gdyż tej nie da się „uzgodnić”.

 

  • Musimy dbać o rozwój społeczeństwa i więzi na szczeblu lokalnym. Trzeba odpolitycznić samorządy. Szukać porozumienia autorytetów i mediów w kluczowych sprawach, żeby przeciwstawiać się tendencji do stałej radykalizacji, i poprzez debatę starać się osiągać porozumienie. A przede wszystkim szukać współpracy ze wszystkimi stronami w rozwiązywaniu konkretnych problemów społecznych i ludzkich z korzyścią dla mieszkańców, bez względu na ich poglądy, ideologię oraz identyfikację partyjną.

 

Przez wiele lat uczeni badali wpływ organizacji pozarządowych oraz społeczeństwa obywatelskiego na postawy religijnych hindusów i muzułmanów w Indiach. Tam konflikty są zazwyczaj brutalniejsze niż w Europie. Powstało pytanie, czy nasycenie społeczności lokalnej organizacjami pozarządowymi zwiększa tę niechęć i nienawiść, czy zmniejsza. I okazywało się, że jeśli powstawały pożyteczne organizacje, które np. dbały o przyprowadzanie dzieci do szkoły, o ich bezpieczeństwo, o dostarczanie im do szkoły mleka, o różne imprezy kulturalne, ale zarazem były to niewspółpracujące ze sobą organizacje muzułmańskie i hinduskie, to wrogość rosła. Za to tam, gdzie udało się stworzyć takie organizacje do wspólnej realizacji konkretnych zadań, np. – tak samo – żeby dzieci w szkole miały mleko albo żeby mogły bezpiecznie przyjść do szkoły i z niej wrócić, albo żeby pakistańskie dzieci mogły pracować przy produkcji piłek, ale by to nie była niewolnicza praca, tylko pożyteczna dla szkoły i całej społeczności, i gdzie te organizacje miały wśród swoich członków wyznawców hinduizmu i muzułmanów, rezultatem przeważnie było zmniejszenie napięć.

 

Wielowiekowa nienawiść między Niemcami i Francuzami znikła, kiedy de Gaulle i Adenauer wprowadzili program, w którego ramach uczniowie gimnazjum i średniej szkoły francuskiej spędzali pół roku w rodzinie niemieckiej, a młodzi Niemcy we francuskiej. Poprzednio dla Francuza dobry Niemiec to był martwy Niemiec, ale teraz chodziło o dziecko niemieckie, które bawiło się z francuskimi dziećmi, a nie o Niemca, odwiecznego wroga. Tego rodzaju działania, na najniższym szczeblu, najbardziej konkretne, pożyteczne dla ludzi, mają sens.

 

W KOD-zie często pada pytanie, jak przyciągnąć młodych. Zawsze odpowiadałem: słuchać ich, pytać, czego potrzebują, i myśleć, jak możemy im w tym pomóc. A także przekonywać, że warto zachowywać się przyzwoicie i zbudować razem z młodymi jakiś program symboliczny i działać w sferze symboli.

 

Warto też ponownie przemyśleć moralne fundamenty polityki. Psycholog społeczny Jonathan Haidt, autor wydanej również w Polsce książki „Prawy umysł”, zastanawiał się, jak to jest, że prawica porozumiewa się językiem, który jest bliższy ludziom niż język liberalny i język centrolewicy. Haidt wylicza sześć fundamentów moralnych: troska, sprawiedliwość, wolność, potrzeba autorytetu, lojalność i świętość (w sensie czystości, czego zaprzeczeniem jest bezbożnictwo, a jeszcze bardziej korupcja). Twierdzi, że cała liberalno-demokratyczna lewica posługuje się tylko trzema pierwszymi, a prawica – wszystkimi sześcioma. On się nawet dziwi, że centrum i lewica nie zawsze przegrywają wybory.

 

Otóż mogliśmy i my wygrywać wybory, posługując się tylko trzema zasadami: sprawiedliwości, troski i wolności dla każdego. Ale do tego potrzebne były środki, żeby tę troskę i sprawiedliwość poszerzać. Wszyscy ludzie powinni odczuwać troskę i mieć poczucie, że nie zostaną wykluczeni z braku środków lub z powodu innych zdarzeń od nich niezależnych.

 

Jednak wraz ze zwycięstwem ekonomicznego neoliberalizmu i dramatycznym zwiększaniem się bogactwa oraz relatywnym zmniejszaniem dochodów klasy średniej przestało to być możliwe, zwłaszcza w przypadku młodszych pokoleń. I wtedy na miejsce obietnic socjalnych weszły trzy pozostałe fundamenty moralne: lojalność, autorytet i czystość.

 

Przecież w Polsce największe zmiany polityczne nie wynikały z tego, że panował kryzys gospodarczy – przeciwnie, była prosperity – ale z pojawienia się afery Orlenu, a później podsłuchów przy konsumpcji ośmiorniczek. To było zaprzeczenie zasady czystości. Potem ujawniono dramatyczny problem reprywatyzacji w Warszawie.

 

Wszystkie te kwestie są bardziej podatne na emocje i symbole niż redystrybucja i realizowanie konkretnych zadań państwa.

 

Symbole nie są sprzeczne z rozumem, wiążą się ze sferą emocjonalną człowieka, ważną w każdym ustroju.

 

***

 

Decyzje publiczne mają trzy wymiary: ekonomiczny, polityczny (demokratyczny) i właśnie symboliczny (kulturalny). Ten ekonomiczny, wraz z redystrybucyjnym – czy jest ludziom lepiej, czy gorzej – to ważny element. Bo jeżeli są środki, bochenek się powiększa i można go dzielić, wtedy ludzie mniej będą wchodzić w kwestie autorytetu, symboli religijnych czy narodowych. Gdy bochenek maleje albo jest nierówno dzielony, symbole mogą łatwiej zagospodarowywać ich lęki i głosy wyborcze.

 

W wymiarze demokratycznym chodzi właśnie o głosy. Mogą być decyzje mądre ekonomicznie, ale niezbyt mądre demokratycznie, gdyż straci się na nich głosy. Myślę, że taką decyzją, która zapewne wydawała się mądra ekonomicznie, a okazała się niemądra demokratycznie, było podniesienie wieku emerytalnego. Ludzie, którzy podejmowali tę decyzję, mieli dobrą, a czasem lekką pracę, którą lubili, samochody z kierowcą, dobre pensje, troszczyli się najwyżej o to, czy nie wypadną z łask przywódcy partyjnego i nie stracą tego, co mają.

 

Ale dla większości ludzi praca to znój. Wystarczy poczytać, co psychologowie piszą i mówią o stosunkach pracy w Polsce, o tym, że to jest folwark: kiedy Szwedzi przyjechali i chcieli stworzyć bardziej demokratyczne stosunki pracy, to sami pracownicy im na to nie pozwolili. To straszliwy znój i często upodlenie. Ludzie marzą o tym, żeby niekoniecznie mieć wysoką emeryturę, tylko żeby na emeryturę przejść. Przestać się wreszcie męczyć. I nagle jacyś mądrzy ekonomiści wymyślają, że nas na to nie stać i te emerytury będą niższe; trzeba ludziom dołożyć jeszcze trochę pracy. To było kardynalne naruszenie godności, poczucia tożsamości i własności. Nikt ludzi nie zapytał. To nadawałoby się na temat w referendum: czy chcesz mieć niższą emeryturę i zakończyć pracę od razu, czy zasuwać jeszcze pięć lat w kieracie i mieć emeryturę trochę wyższą.

 

Innym przykładem ekonomicznej decyzji o negatywnych skutkach wyborczych była skądinąd mądra i sprawiedliwa decyzja o likwidacji przywilejów podatkowych dla twórców. Od dawna w Polsce ludzie wolnych zawodów – pisarze, naukowcy, piosenkarze itd. – mieli prawo odtrącenia połowy przychodu jako kosztów wytworzenia. A jeśli ktoś poniósł większe koszty i mógł je udowodnić, miał prawo odpisać więcej.

 

Takiego przywileju bodaj nigdzie na świecie nie ma i prawie każdy minister finansów obiecywał, że go zlikwiduje. Ale wszyscy się wycofywali, poza Jackiem Rostowskim. Do końca pierwszej skali podatkowej można sobie odpisać 50 proc. kwoty, a potem już nie. I to było sprawiedliwe. Tyle że dochód z tego był minimalny, a straty ogromne, bo dotknęło to bardzo opiniotwórczą grupę ludzi. Przykro, że w kraju o tradycji społecznej misji inteligencji ta grupa okazała się egoistyczna, ale w społeczeństwie konkurencji kapitalistycznej każda grupa zaczęła dbać o własne interesy i trudno się temu dziwić. A wielu przedstawicieli tej grupy zaczęło delegitymizować system, przez który poczuli się skrzywdzeni.

 

Trzeci wymiar decyzji publicznych stanowią ich aspekty symboliczne. Prawdopodobnie 500+ na drugie i każde następne dziecko w rodzinie do jakiegoś momentu będzie korzystne jako koło zamachowe gospodarki. Ekonomiści uważają jednak, że z czasem przestanie tak być. Poza tym możliwe, że cele 500+ można byłoby zrealizować lepiej, budując za te pieniądze żłobki, przedszkola, fundując lepszy system opieki prorodzinnej. Ale danie ludziom do kieszeni 500 zł ma ogromny wymiar symboliczny.

 

Są to sprawy, o których warto myśleć, zastanawiając się nad programem wyborczym na następne lata czy nad programem KOD-u.

 

Bardzo ważne jest zracjonalizowanie sfery symbolicznej. Racjonalne decyzje powinny się przekładać na sferę symboli. Do tej pory to prawica decydowała o tym, co jest u nas przedmiotem sporu. I dopóki ludzie centrum nie zaczną wymyślać nowych płaszczyzn debaty, dopóty będzie nam trudno obronić demokrację.

 

Ogromne pole do działania istnieje choćby w dziedzinie historii. Tyle jest zakłamania dotyczącego Smoleńska, tzw. żołnierzy wyklętych czy powstania warszawskiego. Całkowicie zaniedbany został symbol Europy. Jako ideał i symbol stała się ona synonimem biurokratycznej kontroli i decydowania o oscypku. Tymczasem jest to przede wszystkim symbol tego, że od 70 lat panuje na kontynencie pokój i że młodzież europejska skorzystała z programu Erasmus, a wieś – z dopłat.

 

Europa to także symbol pojednania po najbardziej dramatycznych konfliktach. To otwartość geograficzna i społeczna, a także pomoc dla słabszych krajów oraz grup wewnątrz krajów. To wszystko ma ogromny potencjał symboliczny, który jakoś nam umyka. Jak go odnaleźć? Czy nie jest wymowne, że w Polsce znajduje się 1,5 mln gospodarstw rolnych, z czego 1,4 mln korzysta z dopłat unijnych, a większość rolników jest przeciwna Unii Europejskiej? Jaki cud symboliczny wymyślić, żeby ich przekonać? Może trzeba zabrać im te pieniądze, a potem oddać, ale na innych zasadach?

 

Podobnie jest z patriotyzmem, historią, religijnością, symbolami polskości i uczestnictwem w kulturze. Od samego początku transformacji liberalne elity polityczne i kulturowe podejrzliwie odnosiły się do pojęcia patriotyzmu, obawiając się, że doprowadzi on do destruktywnego nacjonalizmu. A przecież w wielu krajach postsowieckich patriotyzm okazał się niezbędnym elementem tworzenia tożsamości narodowej.

 

Odrzucenie, a nawet tylko zignorowanie tego twórczego patriotyzmu przez liberalne elity utorowało drogę nacjonalistycznej prawicy, która zagospodarowała te patriotyczne uczucia. Odrodzenie patriotyzmu w łagodnej postaci, tak by nie był skierowany przeciw sąsiednim krajom lub mniejszościom narodowym oraz uchodźcom, jest jednym z najtrudniejszych zadań dla dzisiejszych demokratów. Może warto się w tym oprzeć na przyjaznej, krzewiącej współpracę wersji historii – narodowej, europejskiej i światowej? Trzeba się z nią przebić przez coraz głośniejszy wrzask nacjonalistów i ksenofobów. Wierzę, że stanowcza łagodność i przyjazne nastawienie mogą w tym pomóc.

 

Dotyczy to również stosunku do historii jako nauki i do jej popularyzacji. Coraz więcej rządów wykorzystuje wpływ na edukację, kulturę i media, by promować radykalnie nacjonalistyczne interpretacje historii. Czy elity kulturalne zdołają, już bez pomocy państwa, odwrócić, a przynajmniej powstrzymać tę tendencję? To zależy od nas samych.

 

***

 

Podobnie jest ze stosunkiem do religii. Idee transformacji miały świecki charakter. Konstytucje słusznie promowały rozdzielenie Kościołów od państwa, nawet jeśli w założeniu ten rozdział miał mieć przyjazny charakter. Z czasem Kościoły, zwłaszcza dominujące, zapragnęły więcej przywilejów i władzy, a zarazem dla coraz większej liczby ludzi biednych, opuszczonych, wykluczonych, pokrzywdzonych religia i Kościół stały się głównym źródłem wsparcia duchowego i moralnego. Jednak polityczne centrum przez lata nie dostrzegało tych potrzeb, pozostawiając religijność fundamentalistom i wojującym księżom. Warto więc dziś szukać ludzi przyjaźnie nastawionych do demokracji i wolności wśród wierzących i umiarkowanych księży. Tworzyć z Kościołami sojusze, które będą służyć lokalnym społecznościom.

 

Od 15 lat biorę udział w seminarium poświęconym fundamentalnym problemom praw człowieka na Uniwersytecie Stanu Connecticut. Jednym ze stałych tematów jest stosunek Kościołów i religii do owych praw. Studenci dzielą się tu wynikami swoich badań. Od 15 lat są one podobne. Postawa historycznych Kościołów często prowadziła do wojen, masowych mordów czy naruszeń praw mniejszości. Ale zarazem zdecydowana większość ludzi, którzy ryzykowali życie, by nieść pomoc ofiarom masowych zbrodni, którzy wyciągali ludzi z niewoli i z głodu, którzy jeżdżą na tereny objęte wojnami z pomocą humanitarną, robi to w imię swej wiary religijnej, z poczucia obowiązku wobec Boga, jakkolwiek go rozumieją, oraz niespokrewnionych z nimi cierpiących ludzi. Filozofia dobrego Samarytanina kierowała tymi, którzy pomagali zbiegłym niewolnikom z południa USA oraz Żydom w czasie Holocaustu i którzy nieśli pomoc w Biafrze, Rwandzie czy południowym Sudanie.

 

Dziś ta filozofia ustępuje miejsca nacjonalizmowi i egoizmowi, widocznym zwłaszcza w stosunku do uchodźców. Ale i w tej sprawie, przynajmniej w Polsce, Kościoły i duchowni pozytywnie odróżniają się od polityków i wystraszonych przez nich współobywateli. Warto budować na tym gruncie sojusze.

 

Zbyt łatwo zrezygnowaliśmy z religii i religijności jako podstawowych narzędzi do tworzenia więzi międzyludzkich, zostawiając pole fundamentalistom. Za łatwo oddaliśmy tożsamość i cechy tożsamości nacjonalistom albo małym grupom kibolskim, które uzyskały silne poparcie polityczne – i kościelne. Za łatwo potępiliśmy romantyzm, nie szukając więzi między romantyzmem a pozytywizmem, i zapomnieliśmy, że w Polsce najważniejsza zawsze pozostanie sfera ducha.

 

Warto wezwać wszystkich, którym bliska jest idea demokracji, do odrodzenia, a może nawet do stworzenia symbolicznego ducha demokratycznego.

 

 

Dołącz do zbiórki na Archiwum Osiatyńskiego https://pomagam.pl/archiwum 

 

Archiwum Osiatyńskiego to obywatelskie centrum dokumentacji i analiz, monitorujące i komentujące zmiany w zakresie naruszania praworządności i ochrony praw człowieka w Polsce po wyborach 2015 r. Od grudnia 2017 r. zebraliśmy ponad 500 dokumentów (wiele unikalnych) i ponad 100 analiz wybitnych prawników.

 

Porządkujemy fakty w kilku kalendariach: oporu społeczeństwa obywatelskiego, represji politycznych, sporów z UE, reformy sądowniczej PiS, zamachy na TK.

 

Do Rady Programowej Archiwum należą najwybitniejsi prawnicy i prawniczki w Polsce.



Autor


Wiktor Osiatyński (1945-2017) najlepiej znany był jako konstytucjonalista i obrońca praw człowieka. Profesor Wiktor Osiatyński był również pisarzem, działaczem społecznym,…


Więcej

Opublikowany

27 kwietnia 2018