„Tęsknota za tatą dusiła mnie, ale nie udusiła, nauczyła oddychać”. Dwa lata temu umarł Wiktor Osiatyński

Udostępnij

(rocznik 1977) jest z wykształcenia lingwistą. Specjalizuje się w nazewnictwie marek i tworzeniu tekstów strategicznych dla firm. Eseje i zdjęcia…

Więcej

"To niesamowite, jak bardzo moja relacja z ojcem wciąż trwa, rozwija się i żyje. Umiem wyobrazić sobie nasze rozmowy, albo to, jak by mi doradził, z czego by się ze mną śmiał. Nasza relacja bywała trudna, ale już nie jest" - pisze o ojcu Natalia Osiatynska. Wiktor umarł 29 kwietnia 2017 r. Zostawił nam w spadku Archiwum, które wolał nazywać Księgą Bezprawia



„Spośród wszystkich znalezisk w spadku szuflad po tacie największym były jego zdjęcia legitymacyjne, zwłaszcza te z młodości. Bo teraz, kiedy zamieszkuję świat bez mojego taty, inaczej patrzę na czas, który on spędził na tym świecie beze mnie. Jakim był chłopcem? Co w sobie lubił, kiedy patrzył do lustra? Czego pragnął najbardziej, kiedy nosił dłuższe włosy? Co spowodowało, że wrócił do krawatów? Czy wiedział, że jako ojciec przeżyje samego siebie? Bo choć umarł, to swojej córki nie opuścił” – pisze Natalia Osiatynska.

 

29 kwietnia 2019 roku mijają dwa lata od śmierci prof. Wiktora Osiatyńskiego. Zawdzięczamy Mu pomysł Archiwum Osiatyńskiego, obywatelską inicjatywę monitorowania praworządności w Polsce (sam myślał o nazwie Księga Bezprawia).

 

Dziś w wspominać Go będą m.in. wybitni prawnicy Adam Bodnar, Ewa Łętowska, Mirosław Wyrzykowski a także Marek Lisiński z fundacji „Nie lękajcie się”, który opowie o tym, jak Wiktor Osiatyński przepowiadał mu, że obali kiedyś konkordat.

 

 


 

Natalia Osiatynska o ojcu: Dary żałoby, spełnione obietnice

 

Jak wspominam mojego ojca?

 

Często. Coraz częściej – bez bólu, wręcz radośnie. Przypominam sobie nie tylko zdarzenia i rozmowy, ale również rzeczy, na które czasu nam nie starczyło. A jednak są to wspomnienia.

 

Lekkość

 

Trzy miesiące temu, na przykład, stał przy wyciągu na stoku. Miał na sobie pomarańczowo-bordową kurtkę narciarską, wściekle czerwony szalik i czarny sztruksowy kaszkiet z nausznikami. Wyciąg był krzesełkowy, prowadził na szczyt góry z miejsca w połowie trasy, do którego dojeżdżała gondola. Ja i mój syn Anker zbliżaliśmy się do bramki z czytnikiem dla skipasów, a on stał po drugiej stronie barierki. Nie miał nart, był w śniegowcach. Wjechał gondolą po to, żeby nas zobaczyć, życzyć córce i wnukowi wspaniałego dnia, pomachać nam. Uśmiech na jego i tak szerokiej twarzy wydawał się nie mieścić. Że był szczęśliwy, że nas widzi, to za mało powiedziane.

 

Fakt, że to był sen, nie odbiera temu wspomnieniu jego siły. I nie przeszkadza, by ten obraz ojca był najżywszym, jaki noszę w pamięci.

 

Nie zdążył, a jednak

 

Niedawno polecieliśmy z Ankerem na konferencję naukową w USA poświęconą pamięci mojego taty. Organizatorem był Instytut Praw Człowieka uniwersytetu stanowego w Connecticut, na który mówi się UCONN, co brzmi jak Yukon, a to z kolei pasuje do psa husky w logo uczelni. Tu przez wiele lat tata pracował jako wykładowca i współtwórca Instytutu. Dla Ankera podróż ta była pierwszą okazją, by zobaczyć Amerykę.

 

Dla mnie był to pierwszy od dekady powrót do kraju, w którym przez wiele lat mieszkałam, w którym długo sądziłam, że zostanę na zawsze. Przez wiele tygodni przed odlotem szykowałam się do mojego wystąpienia na otwarciu konferencji i do wielopoziomowej konfrontacji—ze Stanami, z miejscem tylu sukcesów taty, z amerykańskim życiem akademickim, które miało przecież być i moim życiem, z moją pamięcią i tęsknotą za ojcem, z Ankera pustką po dziadku.

 

Do drugiej rocznicy śmierci taty przygotowałam się więc mimochodem, żałobę analizując nie pod kątem jubileuszu, tylko właśnie z myślą o konferencji naukowej dedykowanej mojemu ojcu przez jego amerykańskich współpracowników.

 

Kiedy Anker był mały, mój tata mówił mu, że kiedyś pojedziemy razem do Ameryki. Że zwiedzimy wspólnie Nowy Jork i że zabierze nas potem do Storrs, gdzie wprawdzie nie jest tak ciekawie jak w Nowym Jorku, ale i tak warto takie wielkie miasteczko uniwersyteckie z bliska zobaczyć.

 

Zmarł, zanim mogliśmy tę podróż zaplanować, a i tak spełnił obietnicę. Przed konferencją czuliśmy się tak, jakbyśmy mieli się na niej z nim spotkać, a teraz mamy wrażenie, że tak się stało.

 

W polskim wydaniu książki Prawa człowieka i ich granice zebraliśmy kilkadziesiąt wpisów dla Ankera od uczestników konferencji. Są wspomnieniem dziadka, którego tak bardzo brakuje, ale i ludzkiej pamięci, która wypełnia lukę po nim. A kiedy Anker sam sięgnie po tę książkę, wpisy, które w niej znajdzie, będą też wspomnieniem niezwykłej podróży.

 

Niekompatybilni, za to komplementarni

 

Był skomplikowanym człowiekiem, to chyba nikogo nie zdziwi. Ale może dziwić, jak bardzo napięte miewaliśmy relacje. W życiu publicznym, w roli autorytetu, w przyjaźni wydawał się cudowny, mądry, cierpliwy. I bywał taki, zgoda, ale bywał też drażliwy, wybuchowy, apodyktyczny.

 

Myślę, że był takim typem towarzyskiego, charyzmatycznego introwertyka, który nie zdaje sobie sprawy, jak wiele go kosztuje bycie z ludźmi.

 

Kiedy wracał do domu i zamykał za sobą drzwi, wychodził z jednej roli, ale nie był w stanie wejść w żadną inna, która umożliwiłaby mu łatwy kontakt z bliskimi. Najlepiej dogadywałam się z nim nie zza stołu, tylko wtedy, kiedy dzielił nas kontynent albo ocean.

 

A jednak była to relacja bliska, ważna i satysfakcjonująca. Uwielbiałam z nim rozmawiać, słuchać, kiedy mi objaśniał świat, albo kiedy słuchał z fascynacją mnie, jak opowiadałam mu o rzeczach, na których sam się nie znał. Nie próbowałam z nim konkurować. Zawsze wybierałam inne obszary zainteresowań, inne pasje. On zajmował się prawem i społeczeństwem, ja semiotyką języka i obrazu, strategią marki. Ja lubiłam porządek, on wolał bałagan. On włączał Mahlera, ja wolałam ciszę. Sprzeczaliśmy się, czepialiśmy. Ale potrafiliśmy spotkać się gdzieś pomiędzy tymi naszymi światami i odkrywać, ile mamy wspólnego.

 

Redagowałam jego angielskie teksty, pomagałam tytułować artykuły i książki. Objaśniałam, co komunikują kształty, kolory i kroje czcionek na okładkach książek i plakatach. Tata zaś pomagał mi tłumaczyć wiersze z polskiego i na polski, czytał moje pierwsze felietony. Nie mógł się nadziwić, że coś takiego, jak rosół, może być takie ciekawe.

 

Lubiliśmy sobie różne rzeczy tłumaczyć. Wymieniać się spostrzeżeniami. Odkrywać, ile możemy się od siebie nawzajem czasem nauczyć. A gdy dwie osoby nadają najlepiej właśnie na tej fali, chyba najłatwiej przestawić się na taką relację, jak jest możliwa po śmierci jednej z nich.

 

Łaskawość żałoby

 

Tęsknota po stracie odkrywa przede mną tajemnice, które zdumiewają. Na przykład to, że nie doskwiera mi ten ból, z którym żyję. Albo to, że nie zjadło mnie poczucie winy, chociaż mogło, bo tylu rzeczy mogłam żałować, tylu pomyłek i niedoskonałości albo pełnowymiarowych przewinień się uczepić. Uradowałaby to z pewnością mojego tatę. Można też uznać to za prezent pożegnalny, jaki od niego dostałam, albo jaki daliśmy sobie nawzajem.

 

Zaczęło się od kondolencji. Myślałam, że tego nie zniosę, frazesów o współczuciu, a było odwrotnie. Miałam poczucie, że nie jestem z tym sama, że ludzie rozumieją mnie, że łapią i podnoszą, kiedy upadam. Rozpaczy, znaczy, dorównała życzliwość. Usłyszałam, że choć życie człowieka się kończy, to relacja z nim się nie kończy. Pamiętam, ile wtedy przyniosło mi to ukojenia.

 

Zaprzyjaźniona amerykanistka przesłała mi słowa pisarki Carole Maso, które też odcisnęły się na mojej pamięci: jak mało odchodzi wraz z ciałem człowieka, jak wiele zostaje. I rzeczywiście, to niesamowite, jak bardzo moja relacja z ojcem wciąż trwa, wciąż rozwija się i żyje. Umiem wyobrazić sobie nasze rozmowy, albo to, jak by mi doradził, z czego by się ze mną śmiał, jak reagowałby na to, co dzieje się w moim życiu i w życiu Ankera. I coś jest takiego w tym nowym etapie relacji, że ona osiąga wreszcie swój potencjał. Bywała trudna, a już trudna nie jest. To, co potrafię przeżyć z tatą w wyobraźni, daje mi radość, ulgę i spokój. Czuję się jego córką bardziej niż kiedykolwiek.

 

Pamiętam z pierwszych dni po śmierci taty, że wciąż miałam uczucie braku powietrza w płucach. Nie starczało mi tlenu, czułam się jakbym się dusiła. I wykształciłam taką zdolność powolnego głębokiego oddychania, która potem stała się odruchem, ilekroć nachodziła mnie jakakolwiek panika lub desperacja z tęsknoty zrodzona albo ze wspomnień z chwili śmierci i tych dni tuż po niej. A teraz ten odruch po prostu towarzyszy i myślom o tacie, i wszelkim formom paniki i desperacji.

 

Tęsknota za tatą dusiła mnie, ale nie udusiła, za to nauczyła oddychać, a to mnie uspokaja. To dopiero dar.

 

Zauważam jeszcze coś. Po tych dwóch latach od śmierci taty śmielej też i pełniej cieszę się z jego dokonań. Już jako dziecko miałam ambiwalentny stosunek do losu, który czynił życie mojej rodziny wyjątkowym, odrobinę publicznym, niesymetrycznie podzielonym na dwa tak różne kraje i na kilkanaście domów, kilkanaście szkół. Każdy, kto chciał mi zarzucić, że rodzice mi coś załatwili, albo że nie pracą coś osiągnęłam, tylko nazwiskiem, trafiał w najczulszy punkt. (W końcu zresztą nawet i nazwisko symbolicznie zmieniłam, sobie i synowi, pozbywając się w nim polskiego znaku. To mała zmiana, a wystarczająca. Tata się nie obraził.)

 

Znakomicie rozumiem osoby, które czują się jak dzieci, mimo że od dawna są teoretycznie dorosłe. Teraz, kiedy mój ojciec nie żyje, jego osiągnięcia nabierają innego wymiaru.

 

To też jeden z darów żałoby – dostrzec, że to, co go zawsze pochłaniało i trochę zabierało, a mnie potrafiło przytłoczyć, teraz jest tym, w czym on do nas wraca.

 

Archetyp: nauczyciel

 

Jestem pewien, że sobie poradzisz. W ogóle się o ciebie nie martwię.

 

Mówił mi tak czasem, zwłaszcza pod koniec życia, kiedy już byłam mamą, a moja praca zaczynała przynosić mi coraz więcej satysfakcji. I to było lepsze, niż gdyby powiedział, że jest ze mnie dumny. W dumie jest władza i racja, a on umiał zamiast tego uchwycić zachwyt i zaufanie. Pamiętam, ile wdzięczności wtedy czułam, ile satysfakcji. Tyle otuchy do dziś czerpię z tych słów.

 

Umiał zachęcać, motywować, inspirować. Umiał też słuchać, szczególnie tych, których sam miał czegoś nauczyć.

 

Spełniał się w roli wykładowcy i mentora nie tylko dlatego, że był w tym naprawdę dobry, ale chyba z tego właśnie miał największą i najtrwalszą satysfakcję. Pamiętam, czym było dla niego czytanie prac studentów, albo szykowanie się do wykładu. Pamiętam blask na jego twarzy, znów ten niemieszczący się wszerz uśmiech, kiedy studenci dziękowali mu za jego zaangażowanie, albo kiedy uniwersytety, na których wykładał, przyznawały mu wyróżnienia.

 

Był w życiu naukowcem, dziennikarzem, pisarzem, działaczem, krytykiem społecznym, był ekspertem od wielu rzeczy i autorytetem na wielu płaszczyznach. Ale chyba kiedy uczył, najtrafniej spełniał swoje powołanie. Nie wiem, czy sam tak myślał. Nie zdążyliśmy o tym porozmawiać, więc tu piszę. Na wszystko, okazuje się, jest czas.

 

Między wierszami

 

Szykując się do konferencji w Connecticut, zastanawiałam się, jaki wiersz przeczytać na cześć taty. Myślałam o Iwaszkiewiczu, którego uwielbiał, albo o Szymborskiej, którą sama uwielbiam (i szczególnie lubię na angielski tłumaczyć). Szukałam czegoś pogodnego, a jednak głębokiego, oczywiście odpowiedniego dla zaangażowanych społecznie słuchaczy ze środowiska akademickiego. Radziłam się znajomych, jaki polski wiersz kojarzy im się i z moim tatą i z prawami człowieka.

 

W tygodniach poprzedzających wylot do Ameryki naczytałam się więc poezji i poszerzyłam wiedzę o polskich poetach, której przecież w amerykańskich szkołach nie zdobyłam.

 

W końcu na konferencji tacie zadedykowałam fragment O dzieciach z Proroka Gibrana, czyli wiersz Libańczyka, który żył i tworzył w Ameryce. Jest to coś, o czym nigdy z tatą nie zdążyłam porozmawiać. Kiedyś poruszył mną, bo czytałam go jako mama. Teraz porusza, bo czytam go jako córka. Tatą, sądzę, poruszyłby dodatkowo jako przesłanie uniwersalne, o oddawaniu świata w ręce kolejnych pokoleń. Tłumaczę i dedykuję te słowa jego pamięci, z wdzięcznością, która mnie już nie opuszcza.

 

Wasze dzieci nie są wasze.

To córki i synowie tęsknoty życia za sobą samym.

Przechodzą przez was, ale nie pochodzą od was,

I choć są z wami, nie do was należą.

Możecie dać im miłość, ale nie swoje myśli.

Myśli bowiem mają własne.

Możecie schronić ich ciała, ale nie ich dusze,

Bo ich dusze zamieszkują dom jutra, którego nie odwiedzicie nawet w snach.

Możecie próbować być jak one, ale nie starajcie się czynić ich takimi jak wy.

Wszak życie nie cofa się i nie zastyga w dniu wczorajszym.

Jesteście jak łuki, co wypuszczają dzieci niczym żywe strzały.

Łucznik widzi cel na szlaku nieskończoności i napina was swoją mocą, aby jego strzały leciały daleko i prędko.

Niech odgina was dłoń łucznika w imię radości,

Bo ów kocha i strzałę lecącą, i łuk stabilny.

 

Na zdjęciach

 

Spośród wszystkich znalezisk w spadku szuflad po tacie największym były jego zdjęcia legitymacyjne, zwłaszcza te z młodości. Bo teraz, kiedy zamieszkuję świat bez mojego taty, inaczej patrzę na czas, który on spędził na tym świecie beze mnie. Jakim był chłopcem? Co w sobie lubił, kiedy patrzył do lustra? Czego pragnął najbardziej, kiedy nosił dłuższe włosy? Co spowodowało, że wrócił do krawatów? Czy wiedział, że jako ojciec przeżyje samego siebie? Bo choć umarł, to swojej córki nie opuścił.

 

 

Zdjęcia Wiktora Osiatyńskiego, znalezione przez córkę w papierach ojca po jego śmierci. Fot. N. Osiatynska, 2019.

 

 

Ślad w kształcie serca na ręce Wiktora Osiatyńskiego uchwycony na zdjęciu przez córkę podczas wspólnego pobytu w Sienie w roku 2006.

 

 

 

Wiktor Osiatyński (1945-2017) najlepiej znany jako konstytucjonalista i obrońca praw człowieka, był również pisarzem, działaczem społecznym, feministą, zwalczającym alkoholizm niepijącym alkoholikiem oraz jednym ze współautorów Konstytucji RP z 1997 roku. Jego publicystyka była oparta na żelaznej logice. Jego audycje radiowe były pełne pasji i serdeczności. Wybitny, uwielbiany pedagog. Wychował pokolenia prawników i działaczy na rzecz praw człowieka.

 

Doktor habilitowany prawa, doktor socjologii, wieloletni pracownik Komitetu Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk, profesor Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie (Central European University). Wykładał również w Stanach Zjednoczonych, m.in. na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku, Uniwersytecie Stanforda, Uniwersytecie Harvarda.

 

W latach 90. był szefem Centrum Badań nad Konstytucjonalizmem w Europie Wschodniej w Chicago. Był też doradcą komisji konstytucyjnych Senatu i Zgromadzenia Narodowego podczas prac nad tekstem Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej uchwalonej w 1997 roku, za co został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. W 2011 roku został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi w kształtowaniu zasad demokratycznego państwa prawa i działalność na rzecz umacniania społeczeństwa obywatelskiego”. Był też laureatem nagrody Rzecznika Praw Obywatelskich im. Pawła Włodkowica (2016) za działalność na rzecz praw człowieka, Nagrody za Odważne Myślenie im. Barbary Skargi (2016), Nagrody im. Jerzego Zimowskiego (2011).

 

Współpracował z Helsińską Fundacją Praw Człowieka, był inicjatorem  i członkiem rady Programu Spraw Precedensowych, zasiadał w radzie Fundacji im. Bronisława Geremka, jako zagorzały feminista zakładał Partię Kobiet, a jako niepijący od kilkudziesięciu lat alkoholik zainicjował powstanie w Fundacji Batorego programu Komisji Edukacji w Dziedzinie Alkoholizmu. Wydał kilkadziesiąt książek na temat filozofii politycznej, konstytucjonalizmu, praw człowieka, a także historii i doktryn politycznych Stanów Zjednoczonych.

 


 

Podoba Ci się ten artykuł? Zapisz się na newsletter Archiwum Osiatyńskiego. W każdą środę dostaniesz wybór najważniejszych tekstów, a czasem również zaproszenia na wydarzenia



Autor


(rocznik 1977) jest z wykształcenia lingwistą. Specjalizuje się w nazewnictwie marek i tworzeniu tekstów strategicznych dla firm. Eseje i zdjęcia…


Więcej

Opublikowany

29 kwietnia 2019