Polska czy Węgry? Kto ma większe szanse na pieniądze z KPO?

Udostępnij

Korespondent w Brukseli od 2009 r. z przerwami na Tahrir, Bengazi, Majdan, czasem Włochy i Watykan. Wcześniej przez parę lat…

Więcej

Pod względem procedur Warszawa jest bliższa pieniędzy, choć Budapeszt zaskakuje tempem „kapitulacyjnym”. Nagły odwrót zapowiada nieoczekiwanie także PiS. Czy Kaczyński i Orbán nie oszukują Brukseli?     A BYŁO już tak dobrze. Latem 2021 roku Komisja szykowała się do rychłego zatwierdzenia Krajowych Planów Odbudowy (KPO) zarówno Węgier, jak i Polski. Choć zgodnie z ogólnymi regułami […]



Pod względem procedur Warszawa jest bliższa pieniędzy, choć Budapeszt zaskakuje tempem „kapitulacyjnym”. Nagły odwrót zapowiada nieoczekiwanie także PiS. Czy Kaczyński i Orbán nie oszukują Brukseli?

 

 

A BYŁO już tak dobrze. Latem 2021 roku Komisja szykowała się do rychłego zatwierdzenia Krajowych Planów Odbudowy (KPO) zarówno Węgier, jak i Polski. Choć zgodnie z ogólnymi regułami Funduszu Odbudowy te plany powinny obejmować coroczne zalecenia społeczno-gospodarcze, które Bruksela kieruje do każdego z 27 państw Unii, to Komisja wstępnie zgadzała się na polski KPO z pominięciem kwestii sądownictwa, a na węgierski – zasadniczo również bez kwestii praworządnościowych.

 

 

TK Przyłębskiej i homofobia Orbána

 

 

Ursula von der Leyen, szefowa Komisji, nacisnęła hamulec w sprawie Polski dopiero po rozstrzygnięciach Trybunału Julii Przyłębskiej uderzających w pierwszeństwo prawa Unii.

 

 

Natomiast w przypadku Węgier to afera wokół homofobicznego prawa o ochronie dzieci, która zdominowała jeden ze szczytów UE, popchnęła Brukselę do baczniejszego zajęcia się wyczynami Orbánowskiej „demokracji nieliberalnej” również w kontekście KPO.

 

Polski KPO został zatwierdzony dopiero w czerwcu tego roku, ale „ustawa Dudy” – jak w Brukseli nazywa się zmiany sądowe z ostatniego lata – nie wypełnia wszystkich warunków praworządnościowych, od których uzależnione są wypłaty.

 

 

Von der Leyen już na początku lipca publicznie poinformowała, że „ustawa Dudy” nie pozwala na zgodny z wymogami unijnymi test niezależności sędziego (czyli z prawem do inicjowania tego testu ex officio przez niezależny sąd). To drażliwe dla władz Polski, bo dotyczy prawa do weryfikowania niezależności „neosędziów” powołanych z udziałem upolitycznionej Krajowej Rady Sądownictwa.

 

 

Sprawa testu niezależności jest także jedną z głównych przyczyn naliczania Polsce kar za lekceważenie postanowienia zabezpieczającego TSUE (milion euro za każdy kolejny dzień), które obecnie wynoszą już ponad 370 mln euro.

 

 

Komisja Europejska w kontekście KPO głośno nie wytyka problematycznego składu Izby Odpowiedzialności Zawodowej, a nieoficjalnie wysyła niespójne sygnały co do losu tej sprawy w kontekście KPO. Jednak również podczas rozpraw w TSUE przedstawiciele Komisji coraz mocniej przywołują orzecznictwo Trybunału Strasburskiego dotyczące wadliwości składów orzekających Sądu Najwyższego, w których zasiadają „neo-sędziowie”.

 

 

Rząd Morawieckiego usiłował przekonywać Brukselę, że rzetelny test niezależności sędziego jest możliwy w ramach polskiego porządku prawnego (wyciągając przepisy sprzed wielu lat). Warszawa chciała zatem rozwiązać problem za pomocą gwarancji i interpretacji prawnych, które – to było przedstawiane jako polityczne tabu Warszawy – nie wymagałyby zmian ustawowych. Jednak Bruksela na to nie poszła i obecnie domaga się poprawek legislacyjnych. Co na to PiS?

 

 

 

Kaczyński zapowiada działania konieczne, choć „mało zrozumiałe”

 

 

„Walka polityczna wymaga radykalnych zwrotów. Apeluję o zrozumienie dla różnego rodzaju działań, które czasem mogą być mało zrozumiałe, ale jednak są konieczne” – powiedział 10 listopada Jarosław Kaczyński.

 

 

A wobec fali niedawnych przecieków z obozu władzy na temat dyskusji o ustępstwach wobec Brukseli część komentatorów odebrała to jako przygotowywanie wyborców do przełknięcia ustępstw w relacjach z Komisją Europejską.

 

Istotnie, Szymon Szynkowski vel Sęk, nowy minister ds. UE, podczas swej wizyty w Brukseli deklarował otwarcie na kolejne zmiany legislacyjne. „Nie zamykamy tej ścieżki” – tak Szynkowski vel Sęk odpowiedział po swych spotkaniach w Komisji Europejskiej na pytanie, czy Polska jest gotowa do zmian ustawodawczych, by odblokować KPO. Zaznaczył, że nie mogą one dotyczyć kwestii „pryncypialnych”.

 

 

Szynkowski vel Sęk, wedle naszych informacji, nie przywiózł do Brukseli żadnych dużych konkretów, ale deklaracja gotowości do zmian jest sporą zmianą, bo Warszawa do niedawna przekonywała, że Brukseli musi wystarczyć „ustawa Dudy”.

„Wymiarowi sprawiedliwości potrzeba pewności prawnej. A zatem piłka jest po stronie Polski, bo to polski parlament powinien uchwalić zmiany zgodnie z ustaleniami z KPO” – przekonują nasi rozmówcy w Brukseli.

Orbán ma czas do grudnia

 

 

Kryzysowa presja gospodarcza, która teraz ożywiła w PiS spory o relacje z Brukselą, bardzo mocno pcha także rząd Orbána do ustępstw wobec Komisji Europejskiej. Węgry, w przeciwieństwie do Polski, nie mają jeszcze zatwierdzonego KPO (to grozi przepadkiem 70 proc. pieniędzy, jeśli nie będzie ugody do końca grudnia), a ponadto nad Budapesztem wisi wrześniowy wniosek Komisji o zablokowanie – w ramach przepisów „pieniądze za praworządność” – 7,5 mld euro unijnych funduszy dla Węgier. To stanowi około jednej trzeciej całej węgierskiej działki z polityki spójności w siedmiolatce budżetowej 2021-2027.

 

 

Negocjacje w sprawie KPO oraz „pieniędzy za praworządność” to odrębne procedury, ale w obu chodzi o te same problemy z praworządnością, w tym z systemem antykorupcyjnym.

Węgry wprowadzają teraz wymagane zmiany ekspresowo, by Komisja nawet już 22 listopada mogła dać zielone światło dla KPO oraz jednocześnie swą pozytywną ocenę pozwalającą na przekreślenie groźby z „pieniędzy za praworządność”.

Kluczową, choć niejedyną reformą antykorupcyjną, która ma chronić fundusze UE na Węgrzech, jest powołanie Urzędu ds. Etyki z prawem do zawieszania ofert przetargów publicznych na dwa miesiące, dopóki nie zostaną zgłoszone zastrzeżenia. A także z prawem występowania do sądu ze skargą na bezczynność innych instytucji, w tym prokuratury.

 

 

Z kolei w kwestiach sądownictwa Budapeszt – wedle przecieków – ma zgodzić się m.in. na wpisanie do „kamieni milowych” KPO wzmocnienia uprawnień krajowej rady sądownictwa oraz reform zwiększających niezależność węgierskiego sądu najwyższego.

 

 

Jeśli KPO zostanie zatwierdzony, Węgry mogłyby złożyć wniosek o pierwszą transzę pod koniec pierwszego kwartału przyszłego roku.

Niemcy zwiększają nacisk

 

 

Finalna decyzja zarówno co do zatwierdzenia KPO, jak i swoistego umorzenia wniosku o zablokowanie funduszy w ramach „pieniędzy za praworządność” należy do przedstawicieli rządów państw Unii w Radzie UE na posiedzeniu planowanym na 6 grudnia.

 

 

Parlamentarzyści trzech partii współrządzących Niemcami (socjaldemokracja, zieloni, liberałowie) wzywają rząd kanclerza Olafa Scholza do uważnego zbadania węgierskich reform. I do poparcia uwolnienia miliardów dla Węgier wyłącznie wtedy, gdy Budapeszt udowodni, że na poważnie podchodzi do praworządnościowych wymogów Brukseli.

 

 

W czerwcu europarlamentarzyści SDP krytykowali Komisję Europejską za zatwierdzenie polskiego KPO, ale w Radzie UE wyłącznie Holandia wstrzymała się od głosu, a Niemcy – pomimo kanclerza z SDP – zagłosowały bez zastrzeżeń na „tak”.

Tempo ustępstw Orbána

 

 

W centrum sporu jest ocena reform na Węgrzech – już uchwalonych tej jesieni pod presją Brukseli oraz wpisywanych w „kamienie milowe”. Część europosłów, działaczy praworządnościowych i niezależnych mediów uznaje je za zupełnie niewystarczające. Z drugiej strony nasi rozmówcy w instytucjach UE i wśród unijnych dyplomatów zaangażowanych w praworządność podkreślają „imponujące tempo oraz skalę” ustępstw Orbána.

 

 

„Naszym problemem jest pytanie, czy nowe przepisy nie pozostaną martwe i tylko na papierze, choć na papierze wyglądają całkiem dobrze. I czy administracja Orbána nie będzie tych nowych reform i instytucji bojkotować?” – tłumaczy jeden z naszych rozmówców.

 

 

Tyle że zgodnie z logiką Funduszu Odbudowy pytanie o wdrożenie uzgodnionych reform nie powinno blokować zatwierdzenia KPO (jako w istocie harmonogramu inwestycji i reform), lecz – jak obecnie dzieje się w przypadku Polski – ewentualnie powinno blokować przyszłe wypłaty uzależnione od „kamieni milowych”.

 

 

A w razie regresu Bruksela ma prawo żądać zwrotu wcześniej wypłaconych transz. Sprawy wyglądają odmiennie w kwestii „pieniędzy za praworządność”, ale obecnie nie zanosi się w Brukseli na zebranie się większości kwalifikowanej w Radzie UE (co najmniej 15 z 27 krajów Unii obejmujących co najmniej 65 proc. ludności Unii) za zablokowaniem funduszy spójnościowych dla Budapesztu. Innymi słowy, Orbánowi prawdopodobnie się upiecze.

Fundusze spójności raczej nie zagrożone

 

Szef dyrekcji budżetowej w Komisji Europejskiej przypomniał w październiku, że Polska nadal nie przedstawiła Brukseli zasad monitorowania Karty Praw Podstawowych, co jest potrzebne do wypłat funduszy spójności (to około 76,5 mld euro w unijnej siedmiolatce budżetowej 2021-2027).

 

 

Jednak Komisja Europejska stawia na porozumienie w najbliższych miesiącach, które pozwoliłby na uniknięcie opóźnień wypłat (ich zamrożenie za pomocą tego instrumentu jest w zasadzie niemożliwe).

 

 

Nasi rozmówcy w Komisji przestrzegają przed wyolbrzymieniem problemu z funduszami spójnościowymi i odżegnują się od haseł o ich „zablokowaniu”. Elisa Ferriera, komisarz UE ds. spójności, niedawno tłumaczyła, że fundusze dla Polski byłyby wypłacane po indywidualnej ocenie, czy każdy wniosek będzie spełniać warunki dotyczące m.in. przejrzystości, praw człowieka i wymogów ochrony środowiska. To zwykłe wymogi dla wszystkich krajów UE.

 

 

 



Autor


Korespondent w Brukseli od 2009 r. z przerwami na Tahrir, Bengazi, Majdan, czasem Włochy i Watykan. Wcześniej przez parę lat…


Więcej

Opublikowany

13 listopada 2022