Nie nazywajcie Polski i Węgier „demokracją”. Nie odwracajcie oczu od niszczenia wolności – apeluje do świata Zachodu prof. Müller

Udostępnij

historyk i politolog, specjalizuje się w historii i teorii myśli politycznej. Wybitny badacz demokracji i populizmu. Profesor na Uniwersytecie Princeton…

Więcej

Opisywanie Polski i Węgier jako "demokracji nieliberalnej" ułatwia Zachodowi, a zwłaszcza Unii Europejskiej, odwracanie oczu od niszczenia demokracji



Prof.an-Werner Müller w The New York Times apeluje o to, by nie dać się nabrać na perfidną grę Orbana czy Kaczyńskiego, którzy udając demokratów odbierają podstawowe wolności.

 

Analiza sytuacji na Węgrzech z polskim tłem dotyczy kluczowej dla Polski kwestii: na ile Zachód, a zwłaszcza Unia Europejska, pogodzi się z budowaniem niedemokratycznego systemu politycznego w naszych krajach kierując się polityczną wygodą lub kalkulacją, że inaczej UE ulegnie dalszemu osłabieniu.

 

Postawie zamykania oczu sprzyja temu opinia, z którą Müller polemizuje, że „obywatele Europy Wschodniej są jacyś inni, czyli inaczej mówiąc, nie nadążają za tempem zachodniego liberalnego oświecenia”.

 

Polski czytelnik czyta artykuł Müllera słuchając zapewnień wiceszefa Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa, który 9 kwietnia odwiedził Warszawę. Po spotkaniu z szefem MSZ Jackiem Czaputowiczem deklarował: „chcemy mieć pewność, że zostanie zachowany trójpodział władzy”, ale wysyłał ugodowe sygnały: „Naszą intencją jest wyszukanie rozwiązań dla problemów, które jeszcze istnieją.

 

Mamy przecież tyle innych spraw, którymi musimy się wspólnie zająć.

 

Polska ma do odegrania ważną rolę w UE. Mamy też problemy w gospodarce światowej, które wymagają od nas jedności. Mam nadzieję, że uda nam się rozwiązać kwestie praworządności jak najszybciej”.

 

Jan-Werner Müller – głos sumienia zachodniej demokracji – przestrzega Zachód przed tolerowaniem „nieliberalnych demokracji”. Nie pierwszy raz mówi bez ogródek o prawicowym populizmie w Polsce czy na Węgrzech. Nie wiadomo jednak, czy jego argumentacja przekona decydentów w UE.

 

Węgry, czyli „autokracja wyborcza”

 

„Prawdopodobnie są to ostatnie wybory przed przeistoczeniem się Węgier w autokrację wyborczą (electoral autocracy) – napisał prof. Jan-Werner Müller, wybitny specjalista od demokracji i populizmu w artykule, który ukazał się w New York Times dwa dni przed wyborami na Węgrzech. Okazał się proroczy.

 

W wyborach 8 kwietnia Orban wygrał, po ośmiu latach rządów uzyskując 48 proc. głosów i 2/3 mandatów. Jeśli doliczymy poparcie dla jeszcze bardziej skrajnej partii Jobbik, to niemal siedmiu na dziesięciu Węgrów popiera nieliberalny populizm.

 

Przy niewyobrażalnej, niemal 70-procentowej frekwencji, ten wynik to definicja wyborczego mandatu, choć oczywiście całe otoczenie procesu wyborczego (np. w aspekcie wolności mediów) dalekie jest od demokratycznych standardów.  Ale prof. Müller uważa jednak, że określeniem „nieliberalna demokracja” oddajemy Orbanowi ogromną przysługę:

 

Viktor Orban spędził ostatnie kilka lat osłabiając system wzajemnego hamowania i równoważenia się władz; atakował niezależność społeczeństwa obywatelskiego i doprowadził do przejęcia kontroli nad mediami przez bliskich mu oligarchów. Mało tego, Orban reklamował swoje podejście jako nową formę demokracji, która spełnia wyzwania XXI wieku. Nazwał ją „demokracją nieliberalną”.

 

Mnóstwo krytyków podchwyciło to określenie jako opis nie tylko Węgier, ale również krajów takich, jak Turcja i Polska. Ale określenie „nieliberalna demokracja” ponosi porażkę, gdy trzeba powiedzieć, co jest nie tak z takim systemem rządów. Daje również ogromną retoryczną przewagę Orbanowi i jemu podobnym: nadal jest określany jako „demokrata”, mimo że pod jego rządami atakowany jest nie tylko liberalizm, ale demokracja właśnie.

 

(…)

 

To Fareed Zakaria, wpływowy komentator spraw zagranicznych [znany z CNN -red.] jako pierwszy, już w połowie lat 90. wyznaczył granicę pomiędzy liberalizmem, który oznaczał rządy prawa, a demokracją, czyli rządami większości. Liderzy posiadający wsparcie większości tworzyli „demokracje nieliberalne”, gdzie bezpiecznie nie czuli się ani ich przeciwnicy polityczni, ani niepopularne mniejszości. Tyle że ta definicja w przypadku populistów podobnych do Orbana jest zwodnicza.

 

Na Węgrzech zagrożona jest nie tylko praworządność. Regularnie atakowane są podstawowe swobody demokratyczne, takie jak wolność słowa, wolność zgromadzeń i wolność stowarzyszania się. Znika pluralizm mediów, więc obywatele nie mają dostępu do szerokiego spektrum informacji, w związku z czym nie mają jak uformować swoich własnych opinii na temat działań rządu.

 

Trzeba powiedzieć wprost: na Węgrzech niszczona jest esencja demokracji. Chyba że ktoś uważa, że demokracja jest demokracją aż do momentu, kiedy rząd nie zaczyna wrzucać sfałszowanych głosów do urn wyborczych”.

 

W Polsce i na Węgrzech podważanie praw to przemyślany projekt autorytarny

 

Müller pisze: „Dopóki tego nie zrozumiemy, Orban będzie kontynuował swoją perfidną grę, zwłaszcza w stosunku do zagranicznych krytyków. Nie przeszkadza mu nazywanie go „nieliberalnym”, wręcz przeciwnie – rozkoszuje się tym. Liberalizm jest bowiem według niego kwestią subiektywnego wyboru wartości.

 

Według Orbana liberałowie nie lubią jego konserwatywnego podejścia do rodziny, obrony kompetencji narodowych w Unii Europejskiej i przede wszystkim odrzucenia imigracji. Oczywiście,w ramach demokracji można się nie zgadzać z podobną polityką. Ale skupiając na niej uwagę opinii publicznej, Orban zmienił debatę na temat instytucji demokratycznych w wojnę kulturową. Tę samą strategię właśnie odkrywa administracja Trumpa.

 

Kiedy konflikt zmienia się w wojnę wartości, łatwo oskarżyć liberałów o brak liberalizmu – brak tolerancji wobec nacjonalistów takich jak Orban, którzy próbują zboczyć z multikulturalizmu – „głównego nurtu Zachodu”.

 

Kiedy Unia Europejska zaczęła krytykować Węgry i ostatnio Polskę, rządy tych krajów odbiły krytykę tłumacząc, że bronią suwerenności narodowej przed liberalnym dyktatem Brukseli.

 

Argumentacja Unii Europejskiej o tym, że broni praworządności, jest bardzo na rękę polskiemu i węgierskiemu rządowi.

 

Sprawia bowiem wrażenie, że kwestia demokracji leży w wyłącznych kompetencjach państwa członkowskiego, a technokratyczna ekipa liberalna z Brukseli interesuje się danym państwem tylko wtedy, kiedy wystąpi w nim problem z rządami prawa.

 

Stąd podważanie podstawowych praw i niezależności instytucji wydaje się być techniczną usterką, a nie świadomym projektem autorytarnym, którym jest w rzeczywistości.

 

Obywatele Europy Wschodniej są „jacyś inni”?

 

Müller tłumaczy, że opisywanie Polski i Węgier jako demokracji nieliberalnej ułatwia Zachodowi, a zwłaszcza Unii Europejskiej, odwracanie oczu od niszczenia demokracji:

 

„Określenie ‚demokracja nieliberalna’ ułatwiło elitom europejskim konkluzję, że to obywatele zwrócili się przeciwko liberalizmowi i sami wybrali autorytarne rządy. Obywatele Europy Wschodniej, jak często się nam to powtarza, ‚są jacyś inni’ – czyli inaczej mówiąc, nie nadążają za tempem zachodniego liberalnego oświecenia.

 

Ale obywatele, którzy wybrali Orbana i obecny polski rząd zastosowali się dokładnie do teorii demokratycznej – w systemie dwupartyjnym odrzucili jedną główną partię, z której rządów nie byli zadowoleni, a zamiast tego zagłosowali na polityków, którzy – zarówno na Węgrzech, jak i w Polsce – zaprezentowali się jako umiarkowani konserwatyści.

 

Owi politycy nigdy nie odsłonili swojego prawdziwego celu, czyli utrzymania się przy władzy poprzez atakowanie podstaw demokratycznych instytucji. Nie na takie działania otrzymali mandat od swoich wyborców.

 

Polityczne katastrofy zaczynają się od nie nazywania rzeczy po imieniu

 

Czemu tak bardzo przejmujemy się słowami? Myśliciele, tacy jak George Orwell albo Hannah Arendt niestrudzenie powtarzali, że

 

polityczne katastrofy XX wieku zaczęły się właśnie od eufemizmów i nieprecyzyjnego języka.

 

Państwo demokratyczne może prowadzić nieliberalną politykę, ale nie może tego robić bez zagwarantowania podstawowych swobód politycznych i praw człowieka. Oddajemy Orbanowi wielką przysługę, akceptując go jako demokratę – z jakimkolwiek przymiotnikiem.

 

Określenie „demokracja” nadal pozostaje najbardziej upragnioną nagrodą dla polityków na całym świecie. Tymczasem my dajemy tę nagrodę liderom, którzy nie tylko obniżają jej wartość, ale którzy są zajęci niszczeniem samej demokracji. Z naszej strony to ogromny błąd, a co gorsza, robimy to z własnej woli”.

 

Opracowała Monika Prończuk

 

Monika Prończuk – absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu.



Powiązane raporty


Autor


historyk i politolog, specjalizuje się w historii i teorii myśli politycznej. Wybitny badacz demokracji i populizmu. Profesor na Uniwersytecie Princeton…


Więcej

Opublikowany

9 kwietnia 2018




Inne głosy w debacie



Inne artykuły tego autora

01.06.2018

Jak walczyć z populistami. Jan-Werner Mueller: „Nie powielajcie podziału na elity i lud” [Debata im. Osiatyńskiego]



Wesprzyj nas!

Archiwum Osiatyńskiego powstaje dzięki obywatelom i obywatelkom gotowym bronić państwa prawa.


10 
20 
50 
100 
200