Nie chcesz powrotu polityki „ciepłej wody w kranie” i zostajesz w domu? To błąd
Stawką niedzielnych wyborów nie jest udzielenie komukolwiek lekcji pokory, głosowanie komuś na złość albo unoszenie się honorem. Stawką jest istnienie demokracji jako procesu, który pozwala nam zarówno planować naszą przyszłość, jak i wywierać na nią wpływ
Demokracja jest procedurą, która rozwiązuje jeden z podstawowych, a zarazem najtrudniejszych problemów polityki – kwestię sukcesji. To właśnie dzięki mechanizmowi sukcesji możliwe jest stworzenie podstaw do istnienia politycznego bytu – państwa – o horyzoncie czasowym wykraczającym poza życie władcy.
Sprawne zasady sukcesji były w historii rzadkością – niewielu rzymskich cesarzy umarło śmiercią naturalną, w średniowieczu śmierć króla była często okazją do bratobójczej walki albo co najmniej do inwazji militarnej sąsiadów. W państwach autorytarnych śmierć władcy oznacza albo upadek reżimu, albo okres długiej destabilizacji i zakulisowych czystek.
Demokracja, poprzez wprowadzenie jasnej, mechanicznej reguły wybierania rządzących, rozdziela problem władcy i jego dziedzictwa od problemu państwa i jego ciągłości – a więc pozwala ludziom żyjącym w systemie politycznym do tworzenia planów i myślenia w dłuższej perspektywie czasowej. Konflikt o władze przestaje być równoznaczny z potencjalnie całkowitą destabilizacją życia wszystkich osób mieszkających w danym państwie, a więc zwiększa ich poczucie bezpieczeństwa.
System wodzowski nie potrzebuje państwa
Głównym obiektem ataków ze strony Prawa i Sprawiedliwości przez ostatnie pięć lat są właśnie te instytucje, które stoją po stronie wartości szerszych niż tylko interesy obozu rządzącego. Instytucje znajdujące się w logice państwotwórczej, a nie wodzowskiej – rządy prawa, wolne media, samorząd lokalny.
Nawet pozytywna, socjalna odnoga działalności Prawa i Sprawiedliwości jest całkowicie wpisana w tę logikę. Polacy otrzymują świadczenia – 13. emerytura, 500 plus – od króla Jarosława, ale gdy król Jarosław i jego świta zostaną odsunięci od władzy, to je stracimy. Obietnice socjalne PiS nie są składane w imieniu państwa, tylko władcy. Nie służą budowaniu instytucji, tylko związaniu jeszcze mocniej losu poddanych z dobrodusznie panującym nad nimi carem udzielającym im bezpośrednich “prezentów”.
Jesteśmy w tej narracji wasalami Prawa i Sprawiedliwości, od którego dostajemy przywileje, a nie podmiotami polityki, obywatelami, którzy otrzymują od państwa należne im świadczenia i usługi. Choć w rzeczywistości polityka socjalna jest właśnie tym – świadczeniami i usługami, które są fundamentem demokratycznego, równościowego społeczeństwa, stanowią kluczowy element umowy społecznej.
Dla PiS-u stawką jest stworzenie systemu, w którym wyborów nigdy nie przegrywa. Systemu, w którym polskie państwo po prostu nie istnieje bez jedynej słusznej władzy reprezentującej interesy narodu, bo jej porażka jest jednoznaczna z końcem naszej cywilizacji.
Zamiast przyszłości – wieczni wrogowie
Gdy państwo nie posiada jasnej zasady sukcesji – traci swoją przyszłość. Panująca osoba staje się z jednej strony jedynym gwarantem porządku – skoro nie wiadomo, co przyjdzie po jej śmierci, to wiadomo, że przyjdzie chaos. Z drugiej strony skazuje nas na tymczasowość tego porządku – bo śmierć władcy jest nieunikniona.
Właśnie dlatego w narracji politycznej systemów autorytarnych nie ma miejsca na przyszłość opartą na zwykłym rejestrze czasu. Zamiast tego podstawowymi tematami polityki stają się wyidealizowana przeszłość, którą utraciliśmy w wyniku spisku złych sił; to, jak ją przywrócić; oraz to, jak przygotować się na nieunikniony powrót naszych wiecznych wrogów. Rytm życia narodu jest cykliczny.
Ta wizja jest absolutnie przeciwna demokracji, bo wiecznie czekające na nas zagrożenia nie pozwalają na to, żeby oddać władzę innym – to byłoby równoznaczne z katastrofą, rozbiorem Polski, naszym ostatecznym upadkiem. Niezależnie od tego, czy wrogami są uchodźcy, ideologia gender albo LGBT, zagrożenia są takie same. Pozbawią nas naszej religii, naszej tradycji, naszej kultury, naszej rodziny. Na szali jest wszystko, w co wierzymy. To jest czas na ratowanie tysiącletniej historii Polski przed nihilizmem, dekadencją i upadkiem, który pochłonął już Zachód.
W takich okolicznościach każda osoba, która nie staje po stronie narodu, przestaje być osobą, a zaczyna być ideologią i częścią tego śmiertelnego zagrożenia. Nie ma tu miejsca na inność, odmienność, prawa jednostki, własne zdanie. Jesteśmy na ciągłej wojnie, a w czasie wojny los dezerterów może być tylko jeden.
W demokracji można przegrać
Demokracja, zgodnie z definicją Adama Przeworskiego, wybitnego polsko-amerykańskiego politologa i profesora Uniwersytetu Nowojorskiego, to w największym skrócie „system polityczny, w którym partie przegrywają wybory”.
Tak właśnie postrzegają politykę partie demokratycznej opozycji w Polsce – jako walkę o przywileje i władzę w ramach systemu demokratycznego. Kluczowym aspektem tej walki jest to, że czasem się wygrywa, a czasem przegrywa. W wypadku porażki przyjmują ją do wiadomości i oddają władzę. Zasada ciągłości państwa jest zachowana.
Dlatego argumenty, że w najbliższą niedzielę wcale nie staniemy przed wyborem między demokracją a autorytaryzmem, bo Polska pod wodzą Platformy Obywatelskiej nie była żadną demokracją, są chybione.
Często spotykam się z opiniami, że jak można było mówić o demokracji za czasów PO-PSL, skoro ludzie zarabiali 5 złotych na godzinę, a mafia reprywatyzacyjna wyrzucała lokatorów z mieszkań. Niestety, te dwie skandaliczne kwestie nie stanowią o tym, czy w Polsce za czasów rządów PO-PSL była demokracja, czy nie.
Demokracja to nie jest nazwa ustroju, w którym wszyscy ludzie dużo zarabiają i nie ma niesprawiedliwości. Demokracja jest przede wszystkim procedurą pozwalającą na stabilne i pokojowe przekazanie władzy, co z kolei zapewnia trwałość istnienia instytucji państwa. Jest to w pierwszej kolejności forma, a nie treść, życia politycznego.
O głosy należy walczyć, a nie ich oczekiwać
Zgadzam się jednocześnie z poglądem, że rządy Platformy Obywatelskiej osłabiały demokrację. Nie dlatego, że były niedemokratyczne. Koalicja PO-PSL szanowała trójpodział władzy, rządziła w ramach prawa, a w wyniku przegranych wyborów oddała władzę.
Była jednak dla niej zagrożeniem ze względu na marną treść swojej polityki. Demokracja jest procedurą, której przeżycie zależy od tego, na ile politycy będą w stanie ją wypełnić treścią.
Istnieje tak długo, jak długo obywatele wierzą w jej przydatność i wartość. Nie ma żadnej magicznej formuły, która czyni z demokracji nieśmiertelny ustrój. Żeby chcieć bronić demokracji, musimy wierzyć, że w ramach dokonywanych wyborów mamy wpływ na naszą teraźniejszość i przyszłość.
Tymczasem rządy PO-PSL prezentowały wizję świata postpolitycznego, w którym ani za bardzo nie da się niczego zrobić, ani za bardzo nie trzeba nic zrobić.
W tej narracji jest, jak jest, bo rynki i realia tego wymagają. Nie można zwiększać wydatków na zdrowie czy edukację, bo nas nie stać. Nie można tworzyć nowych programów socjalnych, bo zbankrutujemy. Nie ma możliwości podniesienia pensji minimalnej, bo firmy stąd wyjadą. Jesteśmy w Unii, dostajemy od niej pieniądze i budujemy drogi i boiska. Nic więcej jako politycy nie możemy dla was zrobić – jeśli mało zarabiacie, to zmieńcie pracę, jeśli nie stać was na mieszkanie, to weźcie kredyt.
Trudno bronić demokracji, jeśli rządząca wcześniej osiem lat partia przekonywała nas, że w jej ramach nic za bardzo nie da się zrobić. Zwłaszcza jeśli potem do władzy doszło Prawo i Sprawiedliwość i okazało się, że jednak coś się da.
Dlatego PO osłabiała demokrację – bo stworzyła warunki, w których Prawo i Sprawiedliwość mogło po dojściu do władzy wprowadzać kolejne autorytarne rozwiązania, nie spotykając się z jednoznacznym sprzeciwem ze strony społeczeństwa.
W latach 2010-14 wszędzie można było spotkać się z narracją, że Platforma nie ma z kim przegrać, bo przecież nie z PiS-em. A skoro nie ma z kim przegrać, to nie ma się o co starać. Wyborcy pokazali, że jest zupełnie inaczej.
To właśnie piękno demokracji – potrafi nauczyć pokory nawet najbardziej aroganckich polityków. Lekcja o ostatnich pięciu latach powinna być dla liberalnego obozu boleśnie jasna – wyborcom trzeba zaproponować atrakcyjną wizję poprawiającą zarówno ich teraźniejszość, jak i przyszłość. Mówienie, że żyjemy w najlepszym z możliwych światów, nie wystarcza.
Stawką jest przyszłość
Stawką niedzielnych wyborów nie jest jednak udzielenie komukolwiek lekcji pokory, głosowanie komuś na złość albo unoszenie się honorem.
Stawką jest istnienie demokracji jako procesu, który pozwala nam zarówno planować naszą przyszłość, jak i wywierać na nią wpływ. Stawką jest życie w kraju, którego ramy wyznaczają instytucje i prawo, a nie interes jednej partii.
Głosując na Trzaskowskiego, nie głosujemy za powrotem Platformy Obywatelskiej do władzy. W Polsce to rząd z poparciem parlamentu podejmuje wszystkie kluczowe decyzje i tworzy prawo.
Prezydent reprezentujący demokratyczną opozycję to jednak nasza jedyna nadzieja na powstrzymanie wprowadzenia przez PiS autorytaryzmu i pozbawienia nas głosu. Nasza jedyna nadzieja na zachowanie przyszłości jako ważnej kategorii życia politycznego.
Dwa miesiące temu Prawo i Sprawiedliwość było gotowe do przeprowadzenia pseudowyborów niespełniających żadnych demokratycznych i prawnych norm tylko dlatego, że wiedziało, że takie wybory zagwarantują Andrzejowi Dudzie zwycięstwo.
Na szczęście się nie odbyły, ale nie oszukujmy się, że te trwające obecnie są w pełni normalne.
Dziesiątki tysięcy Polaków i Polek mieszkających za granicą są pozbawieni prawa głosu. Jednocześnie media publiczne bezwstydnie prowadzą kampanię wyborczą prezydenta, emitując w wiadomościach 5-minutowe peany na jego część czy wyświetlając godzinny wiec Andrzeja Dudy w Końskich pod pretekstem “debaty prezydenckiej”.
Jeśli myślicie, że po trzech kolejnych latach pełnej władzy PiS-u będziemy mogli dokonać faktycznego wyboru, to jesteście w błędzie. Po stronie Jarosława Kaczyńskiego i jego popleczników nie istnieją polityczne granice demokracji, których nie są gotowi przekroczyć. Nie będą też istniały żadne czynniki zewnętrzne, które powstrzymają obóz władzy przed autorytaryzmem.
Głos na Trzaskowskiego to głos za tym, żebyśmy mogli w kolejnych latach głosować i opowiadać się za bardziej równym państwem, za lepszym systemem ochrony zdrowia, lepszą edukacją. To głos za tym, żebyśmy w przyszłości mogli wybierać Polskę, która walczy z katastrofą klimatyczną, kryzysem mieszkaniowym, dyskryminacją na podstawie płci i orientacji seksualnej.
Głos za Dudą, nieważny głos lub zostanie w domu to nie polityczny akt protestu przeciwko miernocie Platformy Obywatelskiej. To głos za tym, żebyśmy porzucili jakiekolwiek myślenie o przyszłości i stali się na czas nieokreślony zakładnikami Jarosława Kaczyńskiego i wewnątrzpisowskich walk o sukcesję po jego odejściu.
Wszelkie dyskusje o tym, czy porażka Trzaskowskiego w niedzielnych wyborach to szansa dla lewicy lub Hołowni na przełamanie opozycyjnego monopolu PO, są kompletnie pozbawione sensu – w wypadku reelekcji obecnego prezydenta polityka, jaką znamy od 30 lat, przestanie istnieć.
Jako lewicowy wyborca chciałbym, żeby w przyszłych wyborach progresywna wizja Polski pokonała dominujący w tej chwili po stronie opozycji nurt centroprawicowy. Wiem jednak, że w wypadku zwycięstwa prezydenta Dudy nie będzie to możliwe.
Władimir Putin doszedł w Rosji do władzy w 2000 roku. Na przełomie 2011 i 2012 r. sfałszował wpierw wybory parlamentarne, a następnie prezydenckie. Utrzymuje się u władzy od 20 lat i zgodnie z przyjętą właśnie poprawką do konstytucji będzie mógł pozostać u władzy co najmniej do 2036 roku. Rosjanie są jego zakładnikami, nikt nie jest bowiem w stanie wymyślić przyszłości Rosji bez niego ani przewidzieć, kiedy ona nastąpi.
Zwycięstwo Dudy trwale skonsoliduje władzę w rękach Jarosława Kaczyńskiego, da mu wszelkie narzędzia do tego, by wprowadzić w życie wizję, zgodnie z którą nie ma już polskiego państwa – jest tylko wiecznie zagrożony polski naród broniony przez heroicznego wodza przed ciągłym zagrożeniem. Wszyscy staniemy się zakładnikami Jarosława Kaczyńskiego. Nasze życie polityczne zatraci regularny rejestr czasowy i zostanie podporządkowany jego zegarowi biologicznemu. To jest prawdziwa stawka niedzielnych wyborów.
Artykuł ukazał się pierwotnie w „Gazecie Wyborczej”. Archiwum Osiatyńskiego dziękuje za możliwość przedruku.