Nasze demokratyczne grzechy główne, czyli jak poprawić III RP [Gazeta Wyborcza, Marek Beylin]
Wobec łajdactw PiS nasze demokratyczne grzechy mogą wydawać się błahostką. Jednak to, co z nimi zrobimy, przesądzi o tym, czy nowa demokracja potrwa dłużej. Jeśli chcemy stabilizować naszą odzyskaną demokrację, musimy rozliczyć nie tylko PiS, lecz także wady i braki wyobraźni III RP, by za jakiś czas pisowcy czy podobna do nich […]
Wobec łajdactw PiS nasze demokratyczne grzechy mogą wydawać się błahostką. Jednak to, co z nimi zrobimy, przesądzi o tym, czy nowa demokracja potrwa dłużej.
Jeśli chcemy stabilizować naszą odzyskaną demokrację, musimy rozliczyć nie tylko PiS, lecz także wady i braki wyobraźni III RP, by za jakiś czas pisowcy czy podobna do nich formacja nie wrócili do władzy. By nie stało się, jak w 2015 r., gdy demokratyczna III RP podała Jarosławowi Kaczyńskiemu swą głowę na tacy.
Przywary III RP były liczne i nie należy odpowiedzialnością za nie obarczać jedynie polityków. Utrwalały je też media i liczni komentatorzy, którzy słabości tamtej demokracji brali za jej naturalne bądź konieczne wyposażenie. A właściwie nie tyle „brali”, ile „braliśmy”, bo też poczuwam się do odpowiedzialności w tej sprawie.
Nie ma cudów, nie opiszę w niedługim tekście wszystkich dysfunkcji III RP, które weszły we wspólnictwo z PiS w przejęciu władzy (ja i inni pisaliśmy już o tym szerzej w książkach i tekstach). Są jednak te dziś najważniejsze; trzeba ich unikać, by kleić społeczeństwo wokół wartości demokratycznych.
Demokracja głównie dla silnych
Ten rodzaj społecznego darwinizmu utrzymywał się przez całą III RP. Przejawiał się najdotkliwiej w lekceważeniu państwa socjalnego przez wielką część elit oraz w przekonaniu, że słabsi, którzy z różnych przyczyn nie zmieścili się w powstającym kapitalizmie, sami sobie wykuli nędzny los. Niech nie oczekują więc, by beneficjenci nowych czasów dzielili się z nieudacznikami czy leniwcami owocami swojej ciężkiej pracy.
Częścią tej mentalności, przejętej przez większość rządzących elit, było przekonanie, że najlepsza demokracja powinna gwarantować minimum podatków dla bogatszych. To, rzecz jasna, nie był wymysł polski. Ulegliśmy na dekady neoliberalnej wierze, zgodnie z którą reguły rynku są najlepszym regulatorem stosunków społecznych. Efekty były druzgocące: nierówności nie tylko rosły, lecz również zyskały moralną sankcję. Co przejawiało się choćby w lekceważeniu i pogardzie wobec słabszych. W niezliczonych tekstach jawili się oni jako zawada prosperującej demokracji. Państwo z taką wizją demokracji marginalizowało kwestię usług publicznych. Silni i zamożni potrzebują ich mniej, a słabsi niech spadają.
Wielka część społeczeństwa nie uznawała takiej demokracji za własny dom. Rezultat widzieliśmy w 2015 r.
Nie ma cudów, nie opiszę w niedługim tekście wszystkich dysfunkcji III RP, które weszły we wspólnictwo z PiS w przejęciu władzy (ja i inni pisaliśmy już o tym szerzej w książkach i tekstach). Są jednak te dziś najważniejsze; trzeba ich unikać, by kleić społeczeństwo wokół wartości demokratycznych.
Demokracja głównie dla silnych
Ten rodzaj społecznego darwinizmu utrzymywał się przez całą III RP. Przejawiał się najdotkliwiej w lekceważeniu państwa socjalnego przez wielką część elit oraz w przekonaniu, że słabsi, którzy z różnych przyczyn nie zmieścili się w powstającym kapitalizmie, sami sobie wykuli nędzny los. Niech nie oczekują więc, by beneficjenci nowych czasów dzielili się z nieudacznikami czy leniwcami owocami swojej ciężkiej pracy.
Częścią tej mentalności, przejętej przez większość rządzących elit, było przekonanie, że najlepsza demokracja powinna gwarantować minimum podatków dla bogatszych. To, rzecz jasna, nie był wymysł polski. Ulegliśmy na dekady neoliberalnej wierze, zgodnie z którą reguły rynku są najlepszym regulatorem stosunków społecznych. Efekty były druzgocące: nierówności nie tylko rosły, lecz również zyskały moralną sankcję. Co przejawiało się choćby w lekceważeniu i pogardzie wobec słabszych. W niezliczonych tekstach jawili się oni jako zawada prosperującej demokracji. Państwo z taką wizją demokracji marginalizowało kwestię usług publicznych. Silni i zamożni potrzebują ich mniej, a słabsi niech spadają.
Wielka część społeczeństwa nie uznawała takiej demokracji za własny dom. Rezultat widzieliśmy w 2015 r.
Demokracja dla silnych oznaczała również, że mniej słyszalne i zorganizowane grupy nie miały jak dobijać się swych praw. Państwo wybrało rolę sennego arbitra: kto potrafił wywrzeć presję i obudzić rządzących, mógł liczyć na jakieś względy, komu się to nie udało, pozostawał poza horyzontem władzy. A nie udawało się nie tylko słabszym ekonomicznie, ofiarami demokracji dla silnych padły w III RP kobiety oraz młode pokolenia.
Ten grzech demokracji PiS jeszcze wyskrajnił i uczynił z niego swą główną cnotę: liczy się tylko siła i tylko partia ma mieć sprawczość.
Młodzi, czyli obce plemię
Już zapomnieliśmy, że w 2007 r. mobilizacja młodych ludzi przyczyniła się do obalenia pierwszych rządów PiS. Gorzej, że zapomnieli o tym także zarówno zwycięska koalicja PO-PSL, jak rzesze komentatorów i ekspertów. Młode pokolenia potraktowano jak dostawców jedzenia, których nie zaprasza się do domu na wspólny posiłek. Elity III RP, złożone w dużej mierze z pokoleń średnich i starszych, albo nie zwracały na młodych uwagi, albo usiłowały ich dyscyplinować.
Nie ma cudów, nie opiszę w niedługim tekście wszystkich dysfunkcji III RP, które weszły we wspólnictwo z PiS w przejęciu władzy (ja i inni pisaliśmy już o tym szerzej w książkach i tekstach). Są jednak te dziś najważniejsze; trzeba ich unikać, by kleić społeczeństwo wokół wartości demokratycznych.
Demokracja głównie dla silnych
Ten rodzaj społecznego darwinizmu utrzymywał się przez całą III RP. Przejawiał się najdotkliwiej w lekceważeniu państwa socjalnego przez wielką część elit oraz w przekonaniu, że słabsi, którzy z różnych przyczyn nie zmieścili się w powstającym kapitalizmie, sami sobie wykuli nędzny los. Niech nie oczekują więc, by beneficjenci nowych czasów dzielili się z nieudacznikami czy leniwcami owocami swojej ciężkiej pracy.
Częścią tej mentalności, przejętej przez większość rządzących elit, było przekonanie, że najlepsza demokracja powinna gwarantować minimum podatków dla bogatszych. To, rzecz jasna, nie był wymysł polski. Ulegliśmy na dekady neoliberalnej wierze, zgodnie z którą reguły rynku są najlepszym regulatorem stosunków społecznych. Efekty były druzgocące: nierówności nie tylko rosły, lecz również zyskały moralną sankcję. Co przejawiało się choćby w lekceważeniu i pogardzie wobec słabszych. W niezliczonych tekstach jawili się oni jako zawada prosperującej demokracji. Państwo z taką wizją demokracji marginalizowało kwestię usług publicznych. Silni i zamożni potrzebują ich mniej, a słabsi niech spadają.
Wielka część społeczeństwa nie uznawała takiej demokracji za własny dom. Rezultat widzieliśmy w 2015 r.
Demokracja dla silnych oznaczała również, że mniej słyszalne i zorganizowane grupy nie miały jak dobijać się swych praw. Państwo wybrało rolę sennego arbitra: kto potrafił wywrzeć presję i obudzić rządzących, mógł liczyć na jakieś względy, komu się to nie udało, pozostawał poza horyzontem władzy. A nie udawało się nie tylko słabszym ekonomicznie, ofiarami demokracji dla silnych padły w III RP kobiety oraz młode pokolenia.
Ten grzech demokracji PiS jeszcze wyskrajnił i uczynił z niego swą główną cnotę: liczy się tylko siła i tylko partia ma mieć sprawczość.
Młodzi, czyli obce plemię
Już zapomnieliśmy, że w 2007 r. mobilizacja młodych ludzi przyczyniła się do obalenia pierwszych rządów PiS. Gorzej, że zapomnieli o tym także zarówno zwycięska koalicja PO-PSL, jak rzesze komentatorów i ekspertów. Młode pokolenia potraktowano jak dostawców jedzenia, których nie zaprasza się do domu na wspólny posiłek. Elity III RP, złożone w dużej mierze z pokoleń średnich i starszych, albo nie zwracały na młodych uwagi, albo usiłowały ich dyscyplinować.
„Nam było gorzej”, „nie kapryście” – takie napomnienia starszych „wujków” konfrontowane choćby z dzikim rynkiem pracy, śmieciówkami, wyzyskiem, upowszechniającą się w tych rocznikach prekaryjnością, brzmiały jak nader tandetne moralizatorstwo. Jak nieudolne próby starszych, by ominąć problemy młodszych przez ich wyparcie. Nie tylko z powodu zastygłych mentalności i wrażliwości.
Poczesną rolę w zniknięciu młodych z horyzontu III RP odegrała też nieufność wobec nich. Młode roczniki przed 2015 r. sprawniej wychowywały się według progresywnych wzorów zachodnich demokracji niż starsze pokolenia. Elementarna stabilność ekonomiczna, związki partnerskie, feminizm i prawa kobiet, równoprawność osób LGBT+ – wszystkie te kwestie, które dziś jawią się tak donośnie, już wtedy wpływały na wyobraźnię i aspiracje młodych. Wielką rolę odegrała w tym integracja Polski z Unią. Na tle standardów unijnych III RP przedstawiała się młodym jako rodzaj zamknięcia, z którego ich głosy się nie wydostają. Zaś starszym owi młodzi ze swoimi roszczeniami, „nieżyciowymi” bądź, jak pisano, nazbyt radykalnymi jak na tamte czasy wydawali się obcym plemieniem. Niepojętym i chcącym zburzyć dotychczasową i świętą, choć w rzeczywistości iluzoryczną, równowagę III RP. Nic więc dziwnego, że w 2015 r. młodzi wyborcy odżegnali się od tamtej demokracji.
Od kilku lat wyobraźnię owego „obcego plemienia” coraz intensywniej zajmuje katastrofa klimatyczna. Bo to oni, nie my, starsi, doświadczą piekła klimatu. Co nieuchronnie będzie natężać konflikty pokoleniowo-polityczne.
Tyle że odradzająca się demokracja, jeśli chce przetrwać, musi zadbać o systemową lojalność dzisiejszych młodych roczników. Ich wyborcza mobilizacja przyczyniła się do porażki PiS, w dodatku będzie tych wyborców coraz więcej. W społeczeństwie zaczęła się więc pokoleniowa zmiana demokracji na bardziej progresywną. „Obce plemię” przesądzi o naszej przyszłości. Zatem demokratyczni politycy muszą dążyć do współpartnerstwa młodych osób w decydowaniu o polskich sprawach, muszą też włączyć ich aspiracje, agendę i rozumienie demokratycznych wartości w obręb państwowej polityki. Takie zapewnienia wybrzmiewały w kampanii wyborczej, ale nie mogą ulec zapomnieniu.
Podobnie w sprawie kobiet, „naszych troskliwych miłych pań”, jak nagminnie widziano je w dotychczasowej demokracji. III RP lekceważyła ich prawa, PiS je radykalnie konfiskował. Zadowolenie się powrotem do przeszłości, do nieco łagodniejszych zakazów aborcji, do utrzymywania społecznych nierówności ze względu na płeć, lekceważenia głosów i aspiracji kobiet, byłoby podłym szyderstwem z demokratycznego zrywu, jaki objawił się i w wyborach, i w protestach Strajku Kobiet.
Więcej, byłoby to szyderstwo samobójcze, ponieważ zepchnięcie kobiet w polityczną bierność oznacza nadejście kolejnej postaci autorytarnego, nacjonalistycznego populizmu. Co polecam uwadze demokratycznych partii nowego parlamentu, nie tylko tych konserwatywnych. To bowiem marny i dziś już groteskowy anachronizm, że wszystkim tym partiom, łącznie z lewicą, liderują faceci.
Edukacja, czyli ademokracja
III RP lekceważyła szkoły, utrzymywała pensje nauczycieli na żałosnym poziomie oraz zaniechała wychowania do demokracji oraz obywatelstwa. To nie może się powtórzyć, jeśli nie chcemy, by w przyszłości nastoletni wyborcy nie ulegli urokom antysystemowych ruchów, jak Konfederacja czy wcześniej ugrupowanie Kukiza. Z elit demokratyczno-konserwatywnych dochodzą do mnie obawy, że po koszmarze Czarnka szkolnictwu grozi też fatalna lewicowość. Widzę w tym swoisty symetryzm: emancypacje są nie mniej groźne niż dyskryminacje. Z czego wynika, że najlepiej trwać przy tym, co było.
Tyle że współczesna edukacja, jeśli ma być otwarta na świat, musi zawierać treści progresywne, które w Polsce uchodzą za radykalne i lewicowe, a w demokracjach zachodnich – za zwyczajne. Szkoła musi mówić o równouprawnieniu, o kwestiach genderowych, o zmianach modelu rodziny, o naturalnej płynności płci. A także o prawach ludzi, w tym prawach uczniów.
Oznacza to m.in., że tak szkolnictwo, jak państwo powinny się zeświecczyć, czyli stanąć przy świeckiej demokracji z dala od katolickich nauk o społeczeństwie. Co zresztą nie będzie takie trudne, ponieważ słabną wpływy Kościoła na społeczeństwo.
Kultura jako dwórka władzy
W ukazywaniu naszych zaniechań i mentalnych ograniczeń zawsze poczesną rolę odgrywała kultura. Również lekceważona w III RP. Spora część polityków centralnych i samorządowych oczekiwała od kultury albo tylko rozrywki, albo funkcji dworskich – by uświetniała władzę. PiS tego nie wymyślił, tylko zradykalizował i upowszechnił takie praktyki. Już przed 2015 r. mieliśmy do czynienia z cenzorskimi presjami, procesami, ucinaniem, zwłaszcza w samorządach, budżetów za nieposłuszeństwo.
Tyle że kultura ma być niepokorna. Musi kwestionować rzeczywistość i jej normy, dokonywać przekroczeń, nierzadko bolesnych, łamać tabu. Dopiero wtedy wydobywa na jaw nasze problemy, bolączki, zaniechania, winy moralne. Bez tego więdnie. A taki uwiąd grozi też demokracji pozbawionej ważnej strażniczki swej prawości. Obawiam się jednak, że wobec nieuchronnych kłopotów budżetowych kultura pozostanie sierotą odnowy. Bo z nią tylko są kłopoty… prawda, szanowni demokraci?
Nowa demokracja, wbrew takim tendencjom, musi zadbać o kulturę, zwłaszcza o jej role niemiłe władzy. Chodzi nie tylko o finanse, nie mniej ważne jest uwolnienie kultury i jej instytucji od wpływów władz lokalnych i centralnych. Dyskutowaliśmy niegdyś o czymś w rodzaju konstytucji dla kultury, formułującej jej prawa i reguły niezależności od urzędów politycznych. Czas do tych projektów wrócić.
A pierwszą decyzją nowego rządu winno być zaprzestanie nieludzkich poczynań służb wobec uchodźców na granicy polsko-białoruskiej. Stop torturom, odczłowieczaniu tych osób, nielegalnym pushbackom.
Chodzi nie tylko o los nieszczęsnych kobiet, mężczyzn i dzieci na granicy. Ważne jest też przerwanie ohydnej PiS-owskiej pedagogiki przemocy, wpływającej na mentalność społeczeństwa. PiS rozumiał władzę tylko jako przemoc; nowa demokracja powinna takie rozumienie stanowczo zanegować.
Oczywiście, może się zdawać, że wobec łajdactw i przestępstw PiS te nasze demokratyczne grzechy to błahostka. Jednak to, co z nimi zrobimy, przesądzi o tym, czy nowa demokracja potrwa dłużej. Innymi słowy: albo stworzymy demokrację bardziej progresywną, równościową i solidarną, albo za jakiś czas znów pożegnamy się z tym ustrojem na lata.
Tekst autorstwa Marka Beylina został opublikowany w Gazecie Wyborczej 30.10.2023
https://wyborcza.pl/7,75968,30355501,nasze-demokratyczne-grzechy-glowne.html