Andrzej Miszk – przedsiębiorca, działacz społeczny, były jezuita. W latach 80. związany z Polską Młodzieżą Walczącą i ruchem Wolność i Pokój. W 2015 roku otrzymał Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski za zasługi na rzecz przemian demokratycznych w Polsce. Jest jednym z twórców Komitetu Obrony Demokracji. Koordynował organizowanie struktur KOD na Mazowszu oraz w innych regionach Polski. Organizował pierwsze demonstracje pod siedzibą Trybunału Konstytucyjnego. W grudniu 2015 roku Mateusz Kijowski wyrzucił Miszka ze struktur Komitetu. Wtedy Miszk wraz z innymi byłymi działaczami KOD utworzył Komitet Obrony Demokracji Przed PiS (KOD PP), który obozował pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów od 10 marca 2016 do stycznia 2017 roku (zobacz sylwetkę w Alfabecie Buntu). Bezpośrednim powodem protestu była odmowa publikacji postanowień Trybunału Konstytucyjnego przez rząd Beaty Szydło. Decyzja o tym zapadła 9 marca 2016. Chodziło o orzeczenie TK, że nowelizacja ustawy o TK autorstwa PiS jest niezgodna z konstytucją. Wioska namiotowa KOD PP pod KPRM stała się symbolem obywatelskiego oporu przeciwko niekonstytucyjnym i niedemokratycznym rządom PiS.
W ramach protestu KOD PP pod KPRM Andrzej Miszk 17 marca 2016 rozpoczął głodówkę domagając się publikacji wyroku TK. O swojej decyzji mówił:
Jeżeli premier Szydło nie opublikuje wyroku, to rządy prawa w Polsce się skończą, Konstytucja zostanie zawieszona. Jedna partia, która wygrała w wyborach, ale nie zdobyła większości konstytucyjnej, uzyska możliwość wprowadzania ustaw niezgodnych z konstytucją, czyli de facto zmieni konstytucję kuchennymi drzwiami. Nie chcę kolejnego stanu wojennego, choćby miękkiej dyktatury. Gdyby tak się stało, całe moje życie byłoby przegrane.
Głodówkę zakończył po 39 dniach, 25 kwietnia 2016 roku. Poniżej wywiad z Andrzejem Miszkiem.
W latach 80. zaangażował się Pan w działalność ruchu Wolność i Pokój. Ale po 1988 zrezygnował Pan z polityki. Dlaczego po dojściu PiS do władzy postanowił Pan znowu działać?
Nigdy nie byłem politykiem. Angażowałem się jako obywatel-uczestnik ruchu protestu w PRL. To był protest przeciw totalitaryzmowi i militaryzmowi ówczesnego ustroju, niezgoda na brak niepodległości i podstawowych praw obywatelskich. W roku 1988 – po 6 latach najpierw konspiry, a potem działalności jawnej – z jednej strony wiedziałem, że komuna wkrótce upadnie i mój udział nie jest już konieczny, z drugiej miałem zwyczajnie dość życia w ciągłym napięciu między jednym aresztowaniem a drugim. Chciałem normalności, ukończenia szkoły, studiów. Założyłem firmę. Polityka jako walka o władzę, z jej koniecznością kompromisów, podlizywania się elektoratowi, itp. nie była moją domeną.
Po 1989 roku interesowałem się polityką jako krytyczny obserwator, i to niezbyt systematycznie. Żyłem innymi sprawami: prowadziłem firmę, potem podczas odkrywanego powołania zakonnego jako jezuita, zgłębiałem filozofię i teologię. Napisałem sporo tekstów religijnych i dotyczących duchowości, angażowałem się w sprawy kulturalne. Polityka była z boku.
Z mojego punktu widzenia działo się dobrze, choć brak lustracji, rozliczenia komunistów uważałem za błąd. Bardzo źle przeżyłem zwycięstwo Kwaśniewskiego i dojście do władzy SLD, ale dość szybko się „ucywilizowali” i nawet pomogli Polsce wejść do NATO i UE.
Natomiast przejęcie władzy przez PiS w 2015 roku przyjąłem jako wydarzenie tragiczne, porównywalne z powrotem PRL-bis, katastrofę ustrojową, porażkę liberalnej demokracji, państwa prawa i ryzyko wyjścia z Unii.
PiS reprezentował wszystko, co uważałem za kulturowy negatyw Polski: plemienny nacjonalizm, polityczną instrumentalizację katolicyzmu, motłochizację polityki, socjalistyczny etatyzm, brak tolerancji wobec całego spektrum pluralistycznych wartości, szowinistyczny egoizm i narcyzm w kontrze do solidarności ze słabszymi i potrzebującymi narodami, brak kompetencji do rządzenia państwem na wysokim poziomie profesjonalnym, schamienie języka, nepotyzm, autorytaryzm i neofaszyzm, rozumiany jako rządy sił w kontrze do społeczeństwa obywatelskiego i państwa prawa. Kolejne trzy lata potwierdziły moje i nie tylko moje obawy. To narastający koszmar. Komuna wróciła, choć była to wersja light, ale w jakimś sensie gorsza, bo już nie narzucona z zewnątrz przez sowietów, ale jako nasz „oryginalny” wkład w ciemną stronę księżyca: upadek nie tylko Polski, ale też Europy i całego Zachodu, globalną katastrofę, do której na własne życzenie regresywna Polska w szalonym akcie autodestrukcji chciała dodać własną cegiełkę. Cały sens walki mojego pokolenia, moich najlepszych lat, został brutalnie zakwestionowany. Nie było czym oddychać.
Zrozpaczony i wkurzony obywatel obudził się we mnie i zaczął wyć. Mieszkałem wtedy w Warszawie i przypadkiem znalazłem się w centrum protestów, które wkrótce współorganizowałem.
Jest Pan jednym z założycieli KOD. Jak wspomina Pan pierwsze miesiące jego działalności i czy spodziewał się Pan tak ogromnego odzewu Polaków?
Po zwycięstwie Dudy, a potem PiS, szukałem sposobu na wyrażanie swoich ogromnych obaw i wkurzenia. Najpierw w necie. Pisałem teksty, wdawałem się w dyskusję. Deklarację KOD-u, która zawierała wszystko, co leżało mi na sercu znalazłem na FB. Zacząłem organizować grupę z Warszawy i Mazowsza. Skontaktowałem się z Kijowskim, który na spotkaniu inicjatywnym KOD-u rozszerzył mój zakres kompetencji o koordynację organizowania struktur w innych regionach Polski. Spontanicznie i bez osobistych kalkulacji wszedłem w to. Jestem dobrym organizatorem i agitatorem, więc jakoś to szło.
Pierwsze pikiety i marsze w obronie niezależności Trybunału Konstytucyjnego okazały się ogromnym sukcesem. Nikt się tego nie spodziewał. Przerosły nas organizacyjnie, ale to był pozytywny szok: te tłumy ludzi, którzy tak jak my wiedzieli, że dzieje się wielkie zło, na które musimy zareagować. Organizując KOD żyłem jak w transie i czułem, że nie tylko robimy coś dobrego, ale też, że mamy realną szansę odsunąć PiS od władzy i niszczenia Polski w Europie. Poznałem wówczas setki wspaniałych i zaangażowanych ludzi, którzy wierzyli w tę Polskę w Europie, w jaką ja wierzyłem, i która była przeciwieństwem PiS-owskiej Polski. Panował powszechny idealizm, prawie jak w najlepszych dniach Solidarności i NZS w latach 80.
Jednocześnie zacząłem się orientować, że Mateusz Kijowski, jako nasz lider, nie jest fanem demokracji wewnątrz ruchu, który zainicjował. Chciał mieć w ręku całkowitą inicjatywę polityczną zarówno wewnątrz ruchu jak i na zewnątrz, w relacjach z liderami partii opozycyjnych, dla których KOD był atrakcyjnym partnerem.
Dlatego rozstał się Pan z KOD?
Spotkanie założycielskie KOD-u było starannie zaaranżowane przez Mateusza: decyzja, kto jest w Zarządzie, kto jakie ma funkcje, itd. Pretekstem dla takiej wszechwładzy lidera, była rzekoma pilność historyczna i tzw. techniczny charakter podejmowanych decyzji. Mówiono, że na demokrację wewnętrzną będzie czas, gdy KOD się umocni. Początkowo wierzyłem w to, ale coraz bardziej dochodził do mnie sens tych działań. Mateusz, jako de facto słaby lider, człowiek bez wcześniejszych dokonań publicznych i zawodowych, karty opozycyjnej, bez większych kompetencji organizacyjnych, wiedział, lub przeczuwał, że jeśli nie będzie miał pełnej kontroli nad procesami decyzyjnymi i nie ustawi się w roli nienaruszalnej ikony ruchu, może w demokratycznej grze o przywództwo przegrać. W KOD-zie Kijowskiego panowała cenzura i była to w istocie organizacja wodzowska. Nie byłem do tego przyzwyczajony: w ruchu Wolność i Pokój nawet w warunkach komuny, istniała wolność słowa i wypowiedzi, a liderami – których zresztą w każdej chwili można było zakwestionować – zostawali najlepsi, najbardziej zaangażowani i odważni. Płaciło się wysoką cenę: więzienie, represje. To było trudne i wspólnie tworzone przywództwo. KOD Kijowskiego – zwłaszcza wewnątrz – był zaprzeczeniem tego, jak sobie wyobrażałem organizację walczącą w obronie demokracji. Mateusz też szybko się zorientował, że nie jestem sterowny. Najpierw nie dopuścił mnie do Zarządu, a następnie usunął z funkcji szefa regionu Mazowsze, i w praktyce z KOD-u. To było początkiem czystek i próbą stworzenia organizacji w pełni wodzowskiej, mógł usuwać kluczowe osoby bez uzasadnienia, głosowania. Paweł Kacprzak, późniejszy lider Obywateli RP, nazwał to bolszewizmem.
Czy boli Pana to, co się wydarzyło po aferze z Kijowskim? To, że KOD nie jest już tak mocny, że jego ogromny potencjał obywatelski został zmarnowany.
Po swoim doświadczeniu wiedziałem, że to się musi źle skończyć. Słabości Kijowskiego jako lidera ujawniły się w pełni po roku: podejrzane faktury, konflikt ze wszystkimi założycielami, itp. zakończyły jego karierę, a jednocześnie – ponieważ był ikoną KOD-u – zniszczyły i zmarginalizowały cały ruch. Zniszczenia były tak wielkie, że nowi liderzy nie zdołali odbudować jego dawnej wiarygodności i wielkości. To ogromna strata dla KOD-u, ruchów demokratycznych i Polski.
Dlaczego zaangażował się Pan w pikietę pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów?
Po wyrzuceniu mnie, próbowałem z innymi dysydentami z KOD-u – m.in. Jackiem Parolem, Heniem Sikorą i Beatą Polak – stworzyć jakąś alternatywę, nie odrywając się od wspólnych korzeni. Tak powstał KOD PP (Komitet Obrony Demokracji przed PiS). Wpierw jako inicjatywa na FB. A gdy partia Razem rozbiła namioty przed KPRM 9 marca 2016 roku, by protestować przeciw nieopublikowaniu uchwał w sprawie Trybunału Konstytucyjnego – których brak publikacji de facto likwidował jego niezależność – szybko włączyliśmy się do akcji tworząc własną pikietę namiotową właśnie jako KOD PP. Partia Razem po tygodniu się wycofała, my zostaliśmy. Wkrótce KOD Kijowskiego też się w to włączył.
16 marca 2016 poinformował Pan, że podejmuje bezterminową głodówkę. Sama pikieta nie wystarczyła?
Zapał pikietujących szybko się wyczerpywał. Kilkadziesiąt osób to było za mało, żeby skutecznie obsłużyć taką pikietę działającą 24 godziny przez 7 dni w tygodniu. Pomyślałem, że jeśli nie zrobimy czegoś mocniejszego, pikieta upadnie, a z nią nasze nadzieje na obronę niezależności TK. Założyłem, że moja głodówka – do której wkrótce przyłączyła się Dagmara Chraplewska-Kołcz – zradykalizuje i umocni nasz protest i pozwoli mu przetrwać do czasu, gdy dzięki innym aktywistom i mediom, uzbiera się odpowiednia „masa krytyczna” protestu. I tak się stało.
Ta głodówka to był spontaniczny akt desperacji w obronie państwa prawa. Ludzie, również ci protestujący, wciąż myśleli, że z PiS-em wygra się tak na luzie. Ale marsze KOD-u przestały wystarczać. Uważałem, że warto się poświęcić. Nie tylko swój czas, ale być może i zdrowie, a nawet życie.
Z całej Polski i świata przychodziły wyrazy poparcia. Pikietę udało się ocalić i temat obrony niezależności TK nabrał dramatyzmu. Udało nam się zbudować wioskę namiotową, pierwszy stały uliczny przyczółek w walce z PiS-em wówczas, gdy Sejm, Senat i partie polityczne znalazły się w defensywie.
Jaka była reakcja bliskich, przyjaciół i współtowarzyszy pikiety na tę decyzję?
Moi współpikietujący i wspierający głodówkę koledzy i koleżanki okazali się pełnymi poświęcania ludźmi. Dość wcześnie zaczęli się poważnie martwić o moje zdrowie i życie. Te obawy nie były bezzasadne: Dagmara po kilku dniach zasłabła i musiała przerwać głodówkę. Mnie do zakończenia protestu namawiano już po 2 tygodniach. Po 4 tygodniach te naciski były nieustanne. Do mnie natomiast zaczęło docierać, że jeśli zacznie się poważniejszy kryzys – a znałem dramatyczne historie długotrwałych głodówek – wspierające mnie otoczenie nie wytrzyma presji i nastąpi rozpad wspólnoty, a sprawa głodówki skończy się w szpitalu i stanie się „prywatną” agonią czy przymusowym dokarmianiem, o charakterze bardziej humanitarnym niż publiczno-politycznym. Dlatego po 39 dniach podjąłem decyzję o jej zakończeniu.
Proszę opowiedzieć o czasie „głodowania”.
Samą głodówkę przeżywałem dość dobrze. Byłem bardzo aktywny medialnie, sporo pisałem, prowadziłem vloga. Codziennie się modliłem i przyjmowałem Komunię św. Rozmawiałem z przychodzącymi ludźmi. Byłem coraz słabszy, ale jeszcze nic złego się nie działo.
To był szczęśliwy czas dla mnie. Czas doświadczenia wielkiej bezinteresownej dobroci i życzliwości setek, jeśli nie tysięcy wspierających mnie osób. Wierzyłem też, że jest to czyn potrzebny Polsce, choć miałem świadomość, że samą głodówką nie poradzimy sobie z PiS-em.
Głodówka miała też swoją cenę. Poważne problemy zdrowotne. Warto było?
Gdy ją prowadziłem, już miałem nerki o pewnym stopniu niewydolności. Lekarze ostrzegali mnie, że może nastąpić istotne pogorszenie po dwóch latach. Zaryzykowałem. Nikt poza najbliższą mi osobą, lekarzami, ks. Lemańskim, o. Stanisławem Opielą SJ – nie wiedział o tym zagrożeniu. Dwa lata po głodówce moje nerki rzeczywiście odmówiły posłuszeństwa. Dziś jestem na etapie przygotowań do dializ i przeszczepu nerki. Może rzeczywiście głodówka przyspieszyła ten proces. Jeśli tak, cóż, liczyłem się z tym.
Taką cenę widocznie trzeba było zapłacić. Piotr Szczęsny oddał życie w tej samej sprawie. Czy gdybym wiedział z całą pewnością, że z powodu głodówki stracę nerki i będę żył podtrzymywany sztucznie lub dzięki nerkom osób zmarłych, zrobiłbym to? Nie wiem, chyba tak. Jeszcze nie doświadczam, jak żyje się z dializami czy przeszczepioną nerką. Nie znam pełnej ceny.
Jak dziś ocenia Pan rezultaty waszego protestu?
Dzięki pikiecie np. umocnił się ważny ruch Obywatele RP, który pikietując jednocześnie miał w naszych wspólnych namiotach swój sztab operacyjny i zaplecze akcji. Najważniejszą postacią namiotowej wioski stał się Maciej Bajkowski. Wioska stała się ważnym symbolem ruchu oporu.
Co się z Panem działo po głodówce? Zniknął Pan.
Musiałem odpocząć. To było jak przeżycie „śmierci”. Trauma. Miałem potrzebę samotności i wyciszenia. Do dziś nie przeczytałem i nie obejrzałem żadnego materiału z okresu głodówki. Nie byłem w stanie wrócić fizycznie i mentalnie do tego czasu. Ta rozmowa to w zasadzie pierwszy taki dłuższy powrót.
Czy nadal angażuje się Pan w obywatelskie akcje sprzeciwu?
Przemyślałem swoje życie i powołanie, i zrozumiałem, że nie chcę już się angażować w życie publiczne. Że moim żywiołem jest myślenie i pisanie, dążenie do prawdy i analizy rzeczywistości. Rezygnacja z zaangażowania publicznego, choćby jako zwykły obywatel, czy okazjonalny działacz, zwłaszcza w sytuacji zagrożenia Polski i świata, była wyborem dość dramatycznym. W międzyczasie odbudowywałem firmę i okazało się, że moje zdrowie jest zagrożone. Ostatnie pół roku spędziłem na leczeniu, badaniach, w szpitalach. Więc to czas wycofania, mierzenia się z pytaniem o sens życia i śmierci. Jak sprawa ze zdrowiem się jakoś ustabilizuje, wrócę do sfery publicznej, ale raczej jako analityk i komentator.
Jak ocenia pan obecną sytuacją polityczną?
Śledzę to co dzieje się w Polsce, Europie i na świecie. Mamy do czynienia z globalnym kryzysem politycznym, który w zasadzie może w ciągu najbliższej dekady lub dwóch zniszczyć demokrację liberalną świata Zachodu i uniemożliwić skuteczne polityczne rozwiązanie w skali globu wielkich problemów nierówności ekonomicznych oraz katastrofalnych efektów globalnego ocieplenia. W zasadzie decydują się losy przetrwania nie tylko Zachodu w jego kształcie po II wojnie światowej, ale też losy samego istnienia ludzkości i świata.
Polska pod rządami PiS stanowi cząstkę tego wielkiego kryzysu i go wzmacnia. PiS nie ma odpowiednich zasobów kompetencji politycznej, ekonomicznej, ekologicznej, dyplomatycznej, militarnej i kulturowej, aby zapewnić Polsce strategiczne bezpieczeństwo i dobrobyt w ramach rządów prawa i wspólnoty UE, ale też, aby pomóc Europie i światu w zmaganiach z globalnymi wyzwaniami. PiS nie tylko niszczy ustrój demokracji liberalnej w Polsce i zagraża fundamentalnym prawom obywatelskim, ale osłabia nas militarnie i politycznie na arenie międzynarodowej.
Wzmacnia imperialistyczną Rosję oraz wszelkie tendencje populistyczne w Europie.
Mimo to PiS wciąż ma duże poparcie społeczne.
Niestety. Obecny czas dobrobytu to nie jest zasługa „dobrej zmiany”, ale świetnej koniunktury gospodarczej na świecie, a za tym idzie niskie bezrobocie i wzrost wynagrodzeń. Wzrost konsumpcji w Polsce, który nastąpił dzięki programowi 500 plus pozwolił części Polaków rzeczywiście podnieść się „godnościowo” i postrzegać PiS jako Janosika, który stoi po stronie słabszych, a teraz umożliwia artykulację pogardy i niechęci wobec tych, którzy dzięki lepszym kompetencjom skuteczniej korzystają z globalizacji i lepiej żyją.
Ostatnie wybory samorządowe dały nadzieje na zmiany?
Tak, ale jednocześnie kondycja opozycji wciąż jest daleka od dobrej i ostatnie działania „zjednoczeniowe” Schetyny mogą okazać się zwiastunem wyborczej porażki w wyborach parlamentarnych. Tylko „cud” może nas uratować przed kolejną kadencją PiS, która w obliczu nadchodzącej recesji i pogłębiających się kryzysów globalnych, może okazać się większą katastrofą niż jej obecne rządy. Ratunkiem jest z jednej strony zjednoczenie opozycji oraz utrata przez PiS umiarkowanego elektoratu z powodu wzrostu jego krytycznej świadomości. No i oczywiście Donald Tusk. Choć nikt nie wie, pewnie z nim samym włącznie, co i kiedy zrobi. Na razie daję nam szanse na jakieś 50 proc. Niestety nie mam pewności, czy jeśli opozycja wygra, poradzi sobie dużo lepiej, czy nie będzie to taki sam populizm tylko w wersji light.
PiS nie tylko niszczy ustrój państwa prawa, ale też uruchomił etatystyczno-populistyczny, szalenie demoralizujący ruch roszczeń wobec państwa, którego społeczeństwo nie chce budować i wzmacniać, ale maksymalnie wykorzystać.
Nie dostrzegam na razie istotnej grupy społecznej czy środowiska w Polsce, które miałoby moralny i polityczny potencjał naprawy państwa i sprostania wyzwaniom globalnym. Nie jestem jednak symetrystą: dla Polski, Europy i świata, zwłaszcza naszej przyszłości, trzeba zrobić wszystko, by PiS od władzy odsunąć i zaproponować lepszą alternatywę. Trzeba być realistą – nikt za nas tego nie zrobi. A każdy na swój sposób może i powinien się do tego przyczynić.
Opracowanie sylwetki: Aleksandra Gieczys Jurszo. Wywiad z Andrzejem Miszkiem na potrzeby sylwetki został przeprowadzony 4 stycznia 2019 roku.
Przeczytaj też:
- Tydzień głodówki w sprawie Trybunału
- Andrzej Miszk rozpoczyna głodówkę przeciwko polityce PiS
- „Ludzie coraz bardziej życzliwi, pełni troski i ciepła”. Relacja działacza odłamu KOD-u z protestu głodowego
- Współzałożyciel KOD po 39 dniach zakończył głodówkę pod Kancelarią Premiera
- Andrzej Miszk: DZIENNIK GŁODUJĄCEGO. Czy warto umierać za Konstytucję? [Odc. 1.]
- Andrzej Miszk: DZIENNIK GŁODUJĄCEGO. Trzeba na siebie przyjąć zło i przemienić je w energię dobra [Odc. 2]
- Andrzej Miszk: DZIENNIK GŁODUJĄCEGO. Tęsknota za zwyczajnym życiem [Odc.3]
- Andrzej Miszk: DZIENNIK GŁODUJĄCEGO. Żyję. Jak pięknie jest żyć [Odc. 4]
- Andrzej Miszk: Jestem gotowy umrzeć za konstytucję. PiS zmierza w stronę siermiężnej dyktatury
- Trzeba coś poświęcić. Rozmowa z Andrzejem Miszkiem głodującym w namiocie pod KPRM
- Głodówka, to już ten czas. Protest pod kancelarią premier Beaty Szydło
- Oświadczenie w sprawie głodówki
Opublikowano: