arrow search cross



Robert Wagner

Udostępnij

„Byłem jednym z milionów obywateli przekonanych, że ich jedynym obowiązkiem jest pójść na wybory. W 2015 roku, po wygranej PiS-u, mówiłem, żebyśmy mu dali cztery lata spokojnie porządzić. Ale tempo i jakość wprowadzanych zmian nie pozwoliły mi dłużej w domu zostać”

 

Robert Wagner – aktywista, społecznik (m.in. organizował pomoc dla poszkodowanych w nawałnicach na Pomorzu w sierpniu 2017) i jedna z najważniejszych postaci związana z ruchem sprzeciwu wobec PiS we Wrocławiu. Inicjator, organizator i współorganizator kilkudziesięciu protestów, happeningów i akcji ulicznych w obronie niezależności sądownictwa, praw kobiet i przeciwko neofaszyzmowi.

 

Zawsze interesował się polityką, ale nie był to temat numer jeden w jego domu. Urodził się we Wrocławiu – i jak mówi – nigdy nie chciał z Wrocławia wyjeżdżać. Na pytanie, co jest takiego wyjątkowego w tym mieście, odpowiada: – A co nie jest?

 

Kiedy PiS wygrał wybory pomyślał, że jakoś to będzie. Powtarzał, że trzeba przeczekać i już. Głosował na Platformę, ale nie dlatego, że ją popierał. To był wybór mniejszego zła. Najbliższe jest mu SLD, ale nie chciał głosować na twór, jakim była Zjednoczona Lewica, bo nie wierzył w tę jedność. – To był byt stworzony na siłę, bez spójnej wizji i programu – mówi.

 

Po wyborach 2015 zadowolony nie był, ale też się specjalnie nie przejmował. Kaczyńskiego nawet podziwiał za polityczny geniusz. Tylko z każdym kolejnym miesiącem coraz mniej widział w nim geniusza, a więcej szaleńca. – Małego człowieka, któremu się wydaje, że jest wielki i realizuje układaną przez 8 lat bycia w opozycji wizję państwa, którego jest panem i władcą – kwituje.

 

Uczestniczył w protestach w obronie Trybunału Konstytucyjnego, ale tak naprawdę ruszyło go dopiero, kiedy uświadomił sobie, że PiS wyprowadza Polskę z Unii. W maju 2016 roku zorganizował manifestację przed ich wrocławską siedzibą – żywy łańcuch. Przyszło kilkadziesiąt osób.

 

Wcześniej miał na koncie tylko jeden happening. 20 marca 2014 razem ze znajomymi przyczepił w nocy do czołgów na cmentarzu Oficerów Radzieckich przy ul. Karkonoskiej we Wrocławiu flagi Polski i Ukrainy. Chcieli w ten sposób pokazać solidarność po aneksji Krymu przez Rosję.

 

Teraz Robert Wagner nie potrafi już powiedzieć, ile protestów pomagał organizować.

 

Problemy miał tylko raz, kiedy podczas odbywającego się w Warszawie szczytu NATO w lipcu 2016 roku stanął z grupą osób na kładce nad ul. Legnicką z 15-metrowym banerem „Wolny i demokratyczny Wrocław wita uczestników szczytu NATO, bo demokracja w Warszawie jest zawieszona”. „Byliśmy jedynym miastem, które wyraziło solidarność z Warszawą, gdzie na ten czas zakazano protestów” – tłumaczył. Wylegitymowała ich policja, a dwa miesiące później dostali wezwanie do komendy, gdzie postawiono im zarzuty wykroczenia przeciwko porządkowi i spokojowi publicznemu. Przyznał się i dostał naganę.

 

I nauczył, żeby zawsze manifestacje zgłaszać policji. Na kładkę wychodził jeszcze kilkanaście razy, np. w marcu 2017 z banerami „Zdrajcą ojczyzny, kto łamie jej najwyższe prawo. Politycy PiS nie róbcie tego” i „Krajowa Rada Sądownictwa – ostatni bastion państwa prawa”.

 

Zaangażował się też w pomoc w organizacji czarnych protestów. W wywiadzie dla „GW” w październiku 2016 mówił: „Chciałem zaprotestować przeciw decyzji posłów o odrzuceniu obywatelskiego projektu liberalizacji prawa aborcyjnego i przesłaniu do dalszych prac jedynie projektu zaostrzającego obowiązujący kompromis. Byłem zły, że 460 osób chce decydować o milionach kobiet”. Dlatego założył wydarzenie na FB, po tym jak dzień wcześniej hasło do strajku rzuciła na manifestacji Marta Lempart. Gdy nazajutrz o szóstej rano zajrzał na Facebooka, a tam przez noc zapisało się 62 tys. osób. I to mu dało do myślenia, że on, zwyczajny facet, który wiedzie zupełnie normalne życie, zaktywizował tyle osób. Wcześniej trochę się bał, że spadną na niego gromy za to, że mężczyzna wypowiada się na temat ustawy aborcyjnej i in vitro.

 

Przez jakiś czas działał w grupie Wrocław dla Demokracji, która łączy osoby z różnych środowisk. Razem organizowali kolejne manifestacje. Bo – jak mówi – nieważna jest przynależność, ale konkretny człowiek. Uważa też, że to właśnie na ludzi, a nie partie, powinniśmy głosować.

 

W czerwcu 2017 roku wstąpił do SLD. Tłumaczy, że zrozumiał, iż bez zaplecza trudniej coś zorganizować i mieć realny wpływ. W SLD mówią o nim, że jest pomysłowy, energiczny, charyzmatyczny i bezgranicznie oddany sprawom, o które walczy. I że to daje dużego kopa, gdy działa się z takimi ludźmi jak Wagner. Dlaczego SLD? Bo „doceniają tam inicjatywy oddolne”. Denerwują go partie wodzowskie, jak PO, Nowoczesna czy nawet Razem.

 

W lipcu 2017 roku był współorganizatorem manifestacji w obronie sądów. Na jednej z nich apelował do tłumu:

 

„Nie mamy powodów do zadowolenia. Nie odnieśliśmy zwycięstwa. PiS i Kaczyński mają ustawę, na której najbardziej im zależało. I jakby prześledzić ostatnie dwa lata, to jest to właśnie ich sposób działania. Pracują nad dwoma, trzema pomysłami, w tym przynajmniej jednym medialnym, i jednym, na którym im zależy. Tak samo teraz. Zmusiliśmy Dudę do zawetowania ustaw o SN i KRS, a tak naprawdę to ta o sądach powszechnych jest najbliżej nas. To tam będziemy musieli udowadniać swoją niewinność”.

 

W 2018 w wyborach samorządowych kandydował na radnego z listy Komitet Wyborczy Wyborców Rafała Dutkiewicza-Sojusz dla Wrocławia. Mandatu nie uzyskał.

 

 

Źródło: tekst Ewy Wilczyńskiej „Robert Wagner – rebeliant spod pręgierza. Kim jest lider wrocławskich protestów?”, Gazeta Wyborcza 27 lipca 2017.

 

Przeczytaj też:

 


Opublikowano: