arrow search cross



Obywatele Solidarnie w Akcji

Udostępnij

„Tego wymaga sytuacja. Nie chcę, żeby zabrzmiało to patetycznie, ale to jest mój czas, w którym chcę zawalczyć o kraj”.

 

***

 

Maciej Bajkowski oprowadza mnie po namiotach ustawionych obok Sejmu. Kolejno: salon, sypialnia, kuchnia, kanciapa. Najbardziej dumny jest z podłogi – płyt pilśniowych położonych na gołą ziemię. Inni mówili, że ziemia się ugniecie, jak klepisko, a on od razu chciał mieć suchy grunt pod nogami.

 

Przed 2000 rokiem Bajkowski budował osiedla, później zakładał kafejki, sklepy internetowe, portale społecznościowe. Polityką zainteresował się, kiedy PiS dochodził do władzy. Był przekonany, że ta partia nie będzie działać ani sprawiedliwie, ani zgodnie z prawem. A kiedy w grudniu 2016 roku marszałek Kuchciński wyłączył mikrofon posłowi Michałowi Szczerbie, Maciej w proteście rozbił pod Sejmem namiot. Później rozbijał kolejne; dołączali inni, powstało miasteczko.

 

– Bo tylko przeprowadzając się pod namiot, można pokazać władzy skalę wkurzenia – mówi.

 

Ma żonę i córkę. Czasami jedzie do domu w podwarszawskim Błoniu, żeby się umyć i przeprać rzeczy. Ale w namiotach zawsze ktoś czuwa. Tu jest centrala grupy Obywatele Solidarnie w Akcji (OSA). Już nikt nie pamięta, skąd ta nazwa. Na pewno od osy, która jest mała, ale skuteczna. OSA skupia tych, którzy chcą coś robić, a nie chcą się zrzeszać jak KOD. To kilkanaście osób gotowych do działania o każdej porze dnia i nocy.

 

– Można do nas zadzwonić i poprosić o pomoc w najdalszym miejscu kraju – mówi Maciej. – Wróciłem niedawno z Jędrzejowa, gdzie pomagaliśmy dziewczynom organizować protest w obronie sądów i przeciwko rozdawaniu publicznych pieniędzy Rydzykowi. Mamy głośniki, wzmacniacze, miksery, bannery – wszystko, co potrzeba, żeby protest się udał. Mówią, że jesteśmy infrastrukturą protestu.

– A skąd sprzęt? – pytam.

 

– Część jest za pieniądze z datków wpłacanych na nasze konto, a część ktoś przyniósł.

 

***

 

Jeszcze w grudniu 2016 roku do Macieja dołączył Kuba Kosel. Nie śpi w namiocie. Jeśli mu czas pozwala, dyżuruje za dnia. Dobrze pamięta czasy PZPR. PiS tak jest podobny w działaniu do „jedynej słusznej partii”, że nie mógł wysiedzieć w domu.

 

– Zobaczyłem namiot, zajrzałem i wsiąkłem. Pomyślałem, że znajdę tu niszę i będę pomagał – choćby proste trzymanie bannera, przenoszenie głośnika. Niewiele, ale zawsze coś. A polityką interesowałem się od dawna. Nawet ją studiowałem.

 

***

 

Zimą 2016 roku Borys Stankiewicz po raz pierwszy wyszedł na ulicę. Stanął pod Neptunem w Gdańsku z transparentem: „My, niżej podpisani, (…) oznajmiamy, że Andrzej Duda jest łgarzem i krzywoprzysięzcą. Nasz protest zakończymy, gdy prezydent RP przyjmie przysięgi od prawomocnie wybranych sędziów TK lub Andrzej Duda stanie przed Trybunałem Stanu”.

 

Borys mieszka w Gdyni. Jest prezesem rodzinnej spółki medycznej, która sprzedaje i serwisuje sprzęt RTG. Spółka ma 80-letnią tradycję i duże plany. Ale Borys mówi rodzinie, że rzuca biznes i jedzie do Warszawy walczyć o praworządność. W domu nie był od 2017 roku.

 

– Tego wymaga sytuacja. Nie chcę, żeby zabrzmiało to patetycznie, ale to jest mój czas, w którym chcę zawalczyć o kraj.

 

Borys skończył 40 lat. Nie ma żony ani dzieci, więc było mu łatwiej. 7 listopada 2017 spakował plecak, wsiadł w pociąg i pojechał pod Sejm.

 

– Jest tu co robić, działamy w Warszawie i w całej Polsce. Oprócz zaplecza technicznego dajemy wsparcie merytoryczne. Na przykład nie wszyscy wiedzą, że na proteście w pierwszym rzędzie powinny iść silne osoby, by policjanci się zmęczyli, próbując je usunąć. Pokazujemy również, jak się trzymać za ręce, żeby mundurowi nie rozerwali łańcucha.

 

– Skąd to wszystko wiesz?

 

– Ulica mnie nauczyła. Zanim przyjechałem tu na dobre, jeździłem na wszystkie protesty w Warszawie. Wsiadałem o 5 rano w pociąg w Gdyni i wracałem o 23. W lipcu zeszłego roku na proteście w obronie sądów kierowałem ludźmi. Tłum podeptał mi stopy. Dopiero po powrocie do domu odkryłem, że mam złamany palec. Wcześniej nie czułem bólu, działała adrenalina.

 

– Gdzie się myjecie, pierzecie, gotujecie?

 

– Przychodzą warszawiacy i pytają, czy trzeba nam przeprać koce. Są też chłopaki od nas z grupy, którzy mieszkają w Warszawie, i zawsze możemy u nich zrobić przepierkę i się umyć. A jedzenie jest żebracze. Dostajemy od ludzi pyszne zupy, czasami robimy grilla. Zimą jadłem dużo więcej, żeby się ogrzać, i przez to sporo przytyłem. Ogrzewamy się butlami gazowymi. W salonie są dwa łóżka polowe. A WC to toi toi wystawiony przy namiotach. Oficjalnie dla policjantów, którzy pilnują przed nami Sejmu. Nieoficjalnie i my, i oni z niego korzystamy.

 

Borys opowiada, że w dzieciństwie chorował na astmę oskrzelową. Jeździł do specjalistów, sanatoriów. Miał 14 lat, kiedy przestało go dusić. Duszenie jakby wróciło, kiedy PiS doszedł do władzy.

 

– Czytałem gazety, oglądałem telewizję i się dusiłem. Dusiły mnie ich kłamstwa. Kłamstwo stało się formą komunikacji społecznej. PiS umiejętnie zbudował wrażenie „Polski w ruinie”. I jeszcze ten język pogardy, szczucie jednych przeciw drugim. No i wkurza mnie bierność ludzi. Nie chce im się wychodzić na ulicę. PiS dał im pieniądze, są syci. Ciągle mam w głowie widok rozpędzonego pociągu jadącego w mrok. Jedni tylko siedzą, inni się biją, a pociąg i tak pędzi. Katastrofa dotknie wszystkich.

 

– A do firmy kiedy wracasz?

 

– Niedługo. Muszę się przeprosić z rodziną. Mam problemy zdrowotne, ale pewnie tu wrócę. Rok temu postanowiłem, że przez pięć lat walczę z PiS. Jeśli do tego czasu nic się nie zmieni, to wyjeżdżam z kraju. Do Kanady lub Urugwaju. Mam tam znajomych. Mogę być nawet barmanem.

 

***

 

Zanim ludzie wyszli na ulicę protestować przeciw PiS, Arek Szczurek zwiedzał świat. Był w Brazylii, Iranie, Chinach, Egipcie. Jako inżynier budownictwa nadzorował wiele budów w Polsce i na Zachodzie. Najbardziej dumny jest z elewacji na hotelu InterContinental i na budynku Warty w Warszawie. Niedawno wrócił do pracy, bo przez kilka miesięcy dyżurował pod Sejmem. Teraz jeśli gdzieś jedzie, to z głośnikami na protesty.

 

– Jedziemy rano, wracamy w nocy. Na benzynę mamy pieniądze z darowizn. Ale zauważyłem, że coraz mniej ludzi potrzebuje naszego wsparcia. I dobrze. Po tych trzech latach powstały lokalne grupy, które już mają swoje głośniki, szczekaczki, wzmacniacze, bannery.

 

Arek mieszka w Warszawie. Nie ma rodziny. Polityka go interesowała, ale się nie angażował. Na pierwszy protest przyszedł jesienią 2015 roku, w obronie Trybunału Konstytucyjnego. Kilka miesięcy później, tak jak Borys, wypowiedział posłuszeństwo prezydentowi Andrzejowi Dudzie. Co sobotę, razem z Pawłem Kasprzakiem, stał z oskarżycielskim bannerem przed Pałacem Prezydenckim. Napisał nawet do prokuratury samodonos. „Ja, niżej podpisany, lżyłem prezydenta Andrzeja Dudę, oświadczając, że jest łgarzem i krzywoprzysięzcą”. Prokuratura mu odpisała, że nie będzie prowadzić sprawy. Żałuje, bo zależało mu na tym, aby proces ruszył. Sąd musiałby wezwać świadków, stronę poszkodowaną, rozważyć, czy prezydent jest kłamcą, czy nie.

 

Doczekał się za to innych procesów, między innymi za zakłócanie marszu ONR. Pokazuje mi wyrok: „w dniu 15 sierpnia 2017 roku usiłował przeszkodzić w przebiegu niezakazanego zgromadzenia publicznego mającego na celu uczczenie zwycięstwa Wojska Polskiego nad bolszewikami w czasie Bitwy Warszawskiej poprzez blokowanie trasy jego przemarszu” – musi zapłacić 400 złotych.

 

Kolejny za zakłócenie miesięcznicy smoleńskiej, z artykułu, który brzmi: „Kto krzykiem, hałasem, alarmem lub innym wybrykiem zakłóca spokój, porządek publiczny (…), podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny”. Kiedy Jarosław Kaczyński przemawiał do zebranych, Arek krzyczał: „Kłamca! Kłamca!”. Przed sądem tłumaczył, że Kaczyński na tragedii smoleńskiej zbija kapitał polityczny, i potwierdził, że używał głośnika, ponieważ chciał, aby prawda dotarła do Kaczyńskiego. Sąd go uniewinnił.

 

Arek zajrzał do namiotu w 2016 roku. Spodobał mu się ten zapał, z jakim ludzie chcieli protestować. Teraz często tutaj śpi. W namiocie salonie jest galeria zdjęć. Na jednym z nich widać tłum na ulicy, który szamocze się z policją, i mężczyznę z wykrzywioną mocno twarzą przyduszanego przez policjanta. To Arek.

 

– Chyba nigdy wcześniej nie poczułem, co to znaczy nie móc złapać powietrza. Ten uścisk mnie tylko utwierdził w przekonaniu, że źle się dzieje w Polsce.

 

***

 

Karol Grabski nazywa siebie upadłym przedsiębiorcą. Miał studio poligraficzne w Warszawie, ale musiał je zamknąć, bo często leżał w szpitalu. Później pojawiła się depresja, nie miał ochoty wychodzić z domu; mieszka sam, więc nikt go nie mobilizował.

 

– Jestem wdzięczny Kaczyńskiemu, że wyciągnął mnie na ulicę.

 

Kiedy w grudniu 2016 roku przed Sejm przyszedł tłum, Karol wyłączył telewizor, włożył kurtkę i pojechał zobaczyć, co się dzieje. W namiocie zapytał, czy mógłby pomóc, i tak już został. Przychodzi codziennie, mieszka blisko.

 

– Chłopaki nazywają mnie „histeryczną sprzątaczką”. Ciągle myję naczynia, zamiatam, wyrzucam śmieci. Odwiedzają nas przecież goście, nawet zagraniczni. Poza „etatem” sprzątaczki mam „etat” kierowcy. Jeżdżę swoim samochodem po Polsce ze wzmacniaczami, mikrofonami, bannerami. Mały samochód, ale mieści dużo. Co miesiąc jeździmy na Wawel. Kaczyński przyjeżdża tam w miesięcznicę pogrzebu brata. Mam mu za złe, że podzielił moje rodzeństwo – jedni są przeciw władzy, drudzy jej kibicują. Na rodzinnych imprezach się kłócimy. Ustalaliśmy już nieraz, że nie będziemy poruszać polityki, ale zawsze komuś się coś wyrwie.

 

Kiedy Karol widzi, że do namiotu wkrada się zwątpienie, opowiada chłopakom, jak uciekał na Zachód.

 

W 1986 roku doszedł do wniosku, że komuniści będą w Polsce rządzić wiecznie, i nie ma sensu się szamotać. Wyjechał do pracy w Austrii. – A już trzy lata później zobaczyłem, jak bardzo się myliłem. Dlatego mówię teraz: spokojnie, nic nie trwa wiecznie.

 

Obywatele Solidarnie w Akcji wzmacniali protesty między innymi w Wyszkowie (protest na spotkaniu z Krystyną Pawłowicz; zamówili jej sałatki, ale ochrona nie wpuściła kuriera),Piotrkowie Trybunalskim i Łodzi (lżenie Andrzeja Dudy), Częstochowie (przeciwko ONR), Katowicach (marsz kobiet), Kielcach (przeciwko profesorowi Chazanowi), w Puszczy Białowieskiej (w obronie drzew).

 

***

Grzegorz Rogalski od grudnia 2016 roku śpi pod Sejmem. Skończył budownictwo komunikacyjne na Politechnice Białostockiej. Za pracą przyjechał do Warszawy. Wcześniej nie angażował się ani politycznie, ani społecznie. Ale teraz pod namiotem o Grzegorzu mówi się jak o bohaterze: „To ten, który żyje z oszczędności”.

 

– To prawda. Przestałem pracować w 2016 roku. W grudniu przeglądałem Fejsa i zobaczyłem, co się dzieje w Sejmie. Wkurzyłem się. Przyszedłem tutaj i zostałem do dziś.

 

Ponieważ konto topnieje, we wrześniu Grzegorz wraca do pracy. Ale jeśli będzie trzeba, to znowu się zwolni. Dlaczego to robi?

 

– Ciągle słyszę w głowie słowa profesora Władysława Bartoszewskiego: „Warto być przyzwoitym”.

 

***

 

Ewa Świderska przez ponad 20 lat pracowała na Uniwersytecie Warszawskim. Teraz jest emerytką i tłumaczem języka hebrajskiego. W marcu 2016 roku przyszła do namiotu Partii Razem pod Kancelarią Premiera zapytać, czego im potrzeba. Przyniosła kawę, ciastka, mokre chusteczki. Następnego dnia – gar zupy. Odtąd z dwiema koleżankami robiła to przez kilka miesięcy. A kiedy namiot pod kancelarią premiera zastąpiła przyczepa z kuchnią gazową, Ewa z koleżankami zaczęły wozić zupę pod Sejm. Jak podkreśla, nie są to zupy z proszku, tylko ze składników kupionych na osiedlowym bazarze. Jarzynowa, kalafiorowa, krupnik, pomidorowa, ogórkowa, i robią wszystko, by zupy nie powtarzały się zbyt często.

 

Ewę martwią podziały. Kraj podzielony jest na pół, ale i opozycja podzielona na wiele frakcji – nawet uliczna. Są Obywatele RP, OSA, WIR, KOD, OSK, WRD, SD, SO, ST.

 

– Nie rozumiem, dlaczego nie możemy działać wspólnie. Jeżeli opozycja uliczna nie zacznie się łączyć, to nic nie zrobimy. Ale zupę do namiotu będziemy wozić, bo widzimy, że to są szczere chłopaki. Czy kiedyś tych ludzi ktoś doceni?

 

Tekst: Marcin Wójcik, Gazeta Wyborcza (Obywatele Solidarnie w Akcji. Jestem wdzięczny Kaczyńskiemu, że wyciągnął mnie na ulicę)


Opublikowano: