arrow search cross



Piotr Roszkowski

Udostępnij

„Czasem znajdujemy się w sytuacjach, gdy musimy wybrać między obojętnością a podjęciem działania. Nie da się zabrać głosu w każdej sprawie, przeprowadzić wszystkich staruszek przez ulicę. Ale należy reagować na zło i działać w sprawach dla nas istotnych. Przyszło nam żyć w czasie, gdy w sposób szczególny musimy walczyć o demokrację, bo istnieje ryzyko, że populizm do spółki z nacjonalizmem nam ją odbiorą”

 

Piotr Roszkowski mówi o sobie: „społecznie wrażliwy obywatel”.

 

Jego największą pasją są rowery, kolarstwo i wyprawy rowerowe. Zawodowo związany z gastronomią. Przez ponad 12 lat przeszedł drogę od zmywaka w Wielkiej Brytanii do własnej klubokawiarni w Warszawie. 

 

O Piotrze Roszkowskim głośno zrobiło się w lipcu 2017 roku, gdy na prawicowych portalach ukazało się kilka artykułów na jego temat. Wyzywano go w nich od „aborcyjnych terrorystów” i „bandytów”. Wszystko dlatego, że w nocy z 5 na 6 lipca 2017 roku odkręcił mocowania baneru wiszącego przy jednym z warszawskich szpitali. Widniały na nim drastyczne zdjęcia ludzkich płodów i hasła: „Aborcyjna rzeźnia nr 1 w Polsce – Szpital Orłowskiego” oraz „Aborcja zabija”.

 

4 lipca 2017 roku na portalu Wirtualna Polska ukazał się tekst „Młoda matka żali się: Pro-liferzy zgotowali mi tortury. Nie mogłam cieszyć się ciążą”. Opisano w nim historię kobiety, która leżała w szpitalu z zagrożoną ciążą  i czuła się totalnie zaszantażowana i zastraszona. Bo jedyne, co widziała ze swojego okna szpitalnego, to baner z wizerunkami zmasakrowanych, zdeformowanych płodów. Bardzo mnie poruszył ten tekst i dotknął osobiście. Bliskie mi osoby przeżyły boleśnie doświadczenie zagrożonej, trudnej ciąży. Jako facet nie jestem w stanie pojąć całej złożoności tego, co przeżywa wtedy kobieta. Mogę to sobie jedynie wyobrażać.

 

 

Mówi, że w przeszłości widywał pikiety i banery z „tymi potwornymi krwawymi wizerunkami”. Nic jednak nie zrobił. Ale 5 lipca, gdy zobaczył ten baner pod oknami szpitala, coś w nim pękło.

 

 

Wracałem z pracy rowerem i chciałem sprawdzić, co się dzieje w tamtym miejscu. Zobaczyłem ten baner. Postanowiłem działać. Zacząłem odkręcać zaczepy. Po chwili podbiegło do mnie dwóch panów i oświadczyło, że dokonują zatrzymania obywatelskiego. Nie stawiałem oporu. Panowie zadzwonili po policję. Zostałem zatrzymany, skuty kajdankami i zawieziony na komisariat na Wilczej. Spędziłem tam noc, byłem przesłuchiwany i przyznałem się, że próbowałem usunąć zaczepy.

 

 

Fundacja PRO – prawo do życia, właściciel banera, od półtora roku próbuje doprowadzić do skazania Roszkowskiego za zniszczenie mienia. Na swojej stronie opisali incydent w dramatycznym tonie:

 

„Pod Szpitalem Orłowskiego w Warszawie toczy się prawdziwa bitwa. Nasi działacze schwytali na gorącym uczynku kolejnego uzbrojonego wandala, który chciał zniszczyć plakaty na Żuku! Pod osłoną nocy na szpitalnym parkingu zjawił się mężczyzna uzbrojony w nóż, którym zaczął niszczyć plakaty. Do akcji szybko wkroczyli nasi działacze, którzy w tym czasie pilnowali Żuka. Nie zważając na niebezpieczeństwo, dokonali obywatelskiego ujęcia napastnika po czym przekazali go w ręce funkcjonariuszy policji!”

 

Wsparcia prawnego Fundacji udzieliło Ordo Iuris – potężna prawnicza organizacja anti-choice. Jednak sądu nie przekonała argumentacja, że Piotr Roszkowski jest niebezpiecznym wandalem i aborcyjnym terrorystą. Dwie sprawy umorzono. A w trzecim procesie, 30 października 2018 roku, Roszkowski został uniewinniony. Wyrok nie jest prawomocny. Dla oskarżonego ta sądowa batalia była „graniem na zmęczenie”. Jak mówił w rozmowie z OKO.press po rozprawie 16 października 2017 roku:

 

Oni wiedzą, że mają tutaj trudną sytuację – znamy wyroki z całej Polski, które zakazują tego typu banerów. Dlatego próbują raczej mnie zmęczyć. Sprawa trwa już 15 miesięcy, ale ja nie mam zamiaru dać się złamać. Im chodzi o efekt odstraszający, który zniechęci innych.

 

 

Podczas jednej z rozpraw wygłosił oświadczenie:

 

Biorę czynny udział w debacie publicznej o dostępności do legalnej aborcji w Polsce. Biorę i będę brał udział w akcjach, które mają na celu walkę o prawa kobiet. (…) Pod wpływem emocji chciałem usunąć ten bezprawny i nieprawdziwy w treści baner z newralgicznej przestrzeni. (…) Uważam, że nie popełniłem przestępstwa i że moje poczynania były społecznie pożyteczne, a nie szkodliwe.

 

Jego zdaniem w tym konflikcie chodzi o sposób wypowiedzi w przestrzeni publicznej. O to, by banery takich organizacji jak PRO – prawo do życia nie zastraszały, nie denerwowały i nie imputowały poczucia winy. Szczególnie wtedy, gdy umieszcza się je pod szpitalami.

 

Można wymieniać poglądy, nawet emocjonalnie, ale pewnej umowy międzyludzkiej nie wolno łamać. Przestrzeń publiczna to dobro wspólne, musimy się w niej wszyscy czuć bezpiecznie. Umieszczenie baneru o wymiarach 7 na 10 metrów pod szpitalem, w którym przebywają kobiety z zagrożeniem ciąży, takie, które ciąże straciły, jak i te, które postawione są przed niewyobrażalnie trudnym wyborem jakim może być konieczność przerwania ciąży – to szantaż. I to na osobach, które w tym momencie powinny być pod szczególną ochroną. I które powinny być objęte opieką przez nas wszystkich – zarówno przez państwo, jak i resztę społeczeństwa.

 

Twierdzi, że wykorzystywanie przez oskarżyciela subsydiarnego – katolicką organizację Ordo Iuris – prawa karnego jest wymierzoną w niego represją. Bo celem tych działań jest zamknięcie ust jemu i osobom do niego podobnym. Zaś ich skutkiem ma być dalsze bezprawne aranżowanie przestrzeni publicznej w myśl jedynej słusznej ideologii – ideologii oskarżyciela subsydiarnego.

 

Cała sprawa pochłania mnóstwo czasu i wiąże się z bardzo dużymi kosztami. Ale nie żałuję. Mam tę determinację i pewność, że moje działania są społecznie pożyteczne. Od początku trwania tej sprawy mam ogromne wsparcie rodziny, przyjaciół i znajomych. Świadomość, że moje postępowanie było słuszne, to jedno. Ale najważniejsze jest moralne wsparcie, które okazała mi ogromna grupa osób. Dlatego chcę im przekazać: Kochani, jesteście wspaniali – dziękuje wam z całego serca.

 

Piotr Roszkowski mówi o sobie, że chce być po prostu „społecznie wrażliwym obywatelem”. Nie pozwala przypiąć sobie łatki „politycznie zaangażowanego aktywisty”. Nie działa pod szyldem konkretnego ruchu czy partii politycznej. Po prostu reaguje w sprawach dla siebie istotnych. A jedną z nich jest walka o prawa kobiet.

 

W demokracji każdy powinien zabrać głos. Wybory raz na kilka lat to za mało. Jeśli będziemy tylko biernymi odbiorcami demokracji, to ją stracimy. Populizm, nacjonalizm, ksenofobia oraz szeroko rozumiane relacje przemocowe to faktyczne zagrożenia dzisiejszych czasów. Działać można zarówno w mikro-, jak i makroskali. Począwszy od segregowania śmieci, przez czynne zaangażowanie w małe ojczyzny (budżet partycypacyjny lub inne inicjatywy lokalne), udział w wyborach powszechnych, ale również uczestnictwo w marszach i protestach.

 

Obywatelskość zaszczepili mu rodzice i dziadkowie.

 

W mojej rodzinie panował pluralizm poglądów i wzajemny szacunek. Często dyskutowaliśmy do nocy, potem nikt nie mógł rano wstać (śmieje się). U nas nikt nigdy nie stał z założonymi rękami. Rodzice i dziadkowie byli aktywni społecznie. Wyniosłem więc z domu przekonanie, że społeczeństwo to duża rodzina. Jak coś się dzieje, to reagujesz – czy to w domu, czy na ulicy. Od zawsze brałem udział w zbiórkach i akcjach pomocowych dla dzieciaków z domów dziecka i uchodźców. Przez jakiś czas współprowadziłem dom tymczasowy dla psów. Chodziłem, chodzę i będę chodził na manifestacje.

 

 

Opracowanie sylwetki: Aleksandra Gieczys-Jurszo

 

Przeczytaj też:

 


Opublikowano: