arrow search cross



Protest ratowników medycznych

Udostępnij

„Żarty się skończyły. Pracujemy ponad siły, zarabiamy zawstydzająco mało, a w dodatku rząd nie traktuje nas poważnie”

 

Ogólnopolski protest ratowników medycznych rozpoczął się 24 maja 2017 roku.  Wtedy w jednostkach systemu Państwowego Ratownictwa Medycznego pojawiły się flagi i plakaty z oficjalnym logo protestu. W całej Polsce ratownicy zorganizowali również marsze i pikiety.

 

Przyczyną strajku były niskie płace. Średnie wynagrodzenie ratownika wynosi około 3 tys. zł plus premie, wynagrodzenie netto – 1,7 do 3 tys. zł na rękę. Ratownicy domagali się od rządu podwyżki o 1,6 tys. zł brutto miesięcznie, czyli o tyle, ile dostały pielęgniarki.

 

Porozumienie z ratownikami zawarł 18 lipca 2017 roku ówczesny wiceminister zdrowia Marek Tombarkiewicz. Na jego podstawie ratownicy mieli od lipca 2017 roku dostać po 400 zł podwyżki, a od stycznia 2018 – kolejne 400 zł.

 

Rząd przyznał dotację na podwyżki dla 16 tys. ratowników pracujących w pogotowiu. Szpitale, które zatrudniają kilka tysięcy ratowników na oddziałach, SOR-ach (szpitalnych oddziałach ratunkowych) i w izbach przyjęć, nie dostały nic.

 

Ministerstwo tłumaczyło, że te jednostki powinny same znaleźć pieniądze, bo NFZ wcześniej zwiększył im kontrakty. W odpowiedzi dyrektorzy szpitali tłumaczyli, że nie są stroną umowy między resortem a ratownikami, a NFZ faktycznie zwiększył kontrakty, ale tylko o 4 proc., bo w międzyczasie weszła w życie ustawa o minimalnych wynagrodzeniach w ochronie zdrowia. Ratownicy nie zostali w tej ustawie nawet wymienieni.

 

 

Pielęgniarek jest 250 tys., nas dziesięć razy mniej. Im przyznano po 1,6 tys. zł, nam dwa razy mniej. Nie rozumiem, jak w takiej sytuacji ministerstwo może tłumaczyć, że dla kilku tysięcy ratowników w szpitalach nie ma pieniędzy. To jest jawna dyskryminacja. Przecież gdy dawano podwyżki pielęgniarkom, nikt nie pytał, czy pracują w szpitalu czy w poradni – komentował decyzję ministerstwa Roman Badach-Rogowski, przewodniczący związku zawodowego ratowników.

 

 

W porozumieniu z ratownikami resort zdrowia zobowiązał się także, że przygotuje nowelizację ustawy o ratownictwie medycznym, plan podniesienia rangi zawodu ratownika, a także akty prawne regulujące przyznanie podwyżek ratownikom pracującym nie w pogotowiach, lecz w szpitalach.

 

Pomimo rządowych obietnic do października 2018 roku nie powstał żaden dokument nakazujący wypłacenie wyższych wynagrodzeń.

 

 

„Otwarcie należy stwierdzić, że strona rządowa nie wywiązała się w żadnym punkcie z zawartego porozumienia” – pisał Komitet Protestacyjny Ratowników Medycznych w liście do ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego.

 

 

Wobec braku porozumienia z rządem, ratownicy zdecydowali o kolejnym strajku – akcji „Dni bez ratownika” zorganizowanej w trakcie pięciu październikowych weekendów 2018 roku. Roman Badach-Rogowski: 

 

 

„Dni bez ratownika” mają pokazać pracodawcom, że nie ma kim nas zastąpić. W tym czasie apelujemy, aby ratownicy nie brali dodatkowych dyżurów w wymienionych przez nas terminach.

 

Ratownicy tłumaczyli, że taka forma zaostrzenia protestów jest wynikiem braku innych narzędzi, aby prowadzić dialog z rządem. Roman Badach-Rogowski tłumaczył, że celem akcji jest pokazanie rządzącym żółtej kartki: 

 

Nie chcemy, żeby doszło do czerwonej, bo sami się tego boimy. Jeżeli ratownicy wezmą do serca nie pięć terminów, jak teraz, a jeden, to wtedy w ogóle może być problem z wyjazdem zespołu ratownictwa medycznego. Zawsze staliśmy na stanowisku, że nie powinniśmy protestować kosztem pacjentów, ale doświadczenie uczy, że łagodny protest nic nie daje. Nie przyjdziemy do pracy. Inaczej nie wymusimy zmiany.

 

 

 

Zobacz też:


Opublikowano: