arrow search cross



Marina Hulia

Udostępnij

Jestem uzależniona od pomagania – mówi o sobie Marina Hulia,  laureatka nagrody im. Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata”

 

Marina Hulia pochodzi z mieszanej, rosyjsko-białoruskiej rodziny, urodziła się na terenie dzisiejszej Ukrainy. Karierę zawodową zaczęła jako nauczycielka, a następnie wicedyrektorka szkoły średniej w Czerkasach. Od ponad dwudziestu lat mieszka w Polsce. Na początku w Bydgoszczy, a później w Warszawie, uczyła języka rosyjskiego. Teraz zajmuje się dziećmi skrzywdzonymi przez wojnę oraz uchodźcami dotkniętymi stresem pourazowym i szokiem kulturowym, głównie Czeczenami i Inguszami. Jest też specjalistką praktyk integracji uchodźców i więźniów.

 

w 2013 roku została laureatką nagrody im. Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata”. Była konsultantką MEN ds. integracji i pracy z dziećmi z obcych krajów (obecny rząd nie przedłużył jej umowy). W 2006 roku otrzymała nagrodę specjalną Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego za nieocenione zasługi dla kultury polskiej, zwłaszcza edukacji kulturalnej dzieci i młodzieży, a także integracji społecznej. W 2007 została laureatką nagrody im. Sergio Vieira de Mello za zasługi pokojowego współistnienia i współdziałania społeczeństw, religii i kultur.

 

Od września 2016 roku Marina Hulia prowadzi szkołę demokratyczną dla dzieci czeczeńskich uchodźców koczujących na dworcu kolejowym i próbujących nawet po kilkadziesiąt razy wjechać do Polski, żeby ubiegać się o status uchodźcy.

 

Wszystkich Czeczenów na dworcu w Brześciu jest około tysiąca. To nie jest jakaś lawina – jak się nam wmawia. Wśród tego tysiąca większość stanowią dzieci – mówi Hulia w programie Roberta Kowalskiego Sterniczki w Krytyce Politycznej– Ponieważ rodziny czeczeńskie to rodziny wielodzietne, tak naprawdę największa część tych uchodźców to są dzieciaki. One boją się wsiadać do pociągu, boją się polskich pograniczników. Są przypadki, że mają krwawienie z nosa, bo są zestresowane i nie chcą jechać do Terespola. Te dzieci wierzą, że Polska je w końcu wpuści, dlatego chętnie się uczą polskiego. Ostatnio nawet dorośli prosili, żebym ich uczyła, bo inaczej dzieci będą mądrzejsze od nich, a w czeczeńskiej kulturze to nie do przyjęcia – mówi.

 

Polska od ponad dwóch lat łamie prawo międzynarodowe oraz Konstytucję RP, zabraniając osobom przekraczającym granicę na przejściu granicznym Brześć-Terespol wstępu na teren Polski i blokując możliwość złożenia wniosku o azyl. Jak tłumaczy Monika Prończuk w OKO.Press, każdy kraj ma obowiązek wpuścić do kraju każdego, kto poprosi o azyl. Dopiero później rozpoczyna się procedura sprawdzania, czy osobie przysługuje status uchodźcy. Straż Graniczna nie ma prawa podjąć decyzji o odesłaniu takiej osoby.

 

Marina Hulia nie ma wątpliwości, że polityka polskich władz wiąże się z wielką, kolejną w ich życiu, krzywdą dla koczujących na dworcu dzieci:

 

Mam nadzieję, że ta polityka się zmieni, bo Polska nie może latami naginać prawa. Każdy z tych uchodźców ma prawo do tego, żeby zostać wpuszczonym i zweryfikowanym przez kompetentne organa. A dzieci w tym czasie powinny chodzić do szkoły, bo już teraz mają spore problemy edukacyjne. Fundując im miesiące na dworcu, tylko pogarszamy sytuację.

 

W rozmowie z Wirtualną Polską Marina Hulia opowiada o swoich uczniach:

 

Opowiedziałam im o Januszu Korczaku. On nie potrzebował ławek, kredy, tablicy, by przekazywać dzieciom wiedzę o życiu. Uczył je jak kochać, przebaczać, solidaryzować się w razie problemu. Szkoła to jesteśmy my. Budynki nie są ważne. Potem wysunęłam swoją kandydaturę na kierowniczkę szkoły. Z braku alternatywnych kandydatów zostałam jednogłośnie wybrana dyrektorką. Miałam przy sobie czerwoną wstążkę, którą przywiozłam z Polski i zrobiliśmy tam na dworcu w Brześciu uroczyste otwarcie „wesołej szkoły” naszej „szkoły demokratycznej”.

 

Pomoc Mariny nie ogranicza się do uchodźców. Po obejrzeniu koncertu z okazji wieczoru czeczeńskiego, który Hulia zorganizowała w ośrodku dla uchodźców z rosyjskojęzycznymi dziećmi,  prof. Monika Płatek zaproponowała jej pracę przy realizowanym w aresztach projekcie „Koalicja. Powrót do wolności”. Tak znalazła swoją kolejną niszę:

 

I wtedy wymyśliłam rodzaj wolontariatu, który okazał się nowością w całej Unii Europejskiej – opowiadałam więźniom, jak wygląda życie w ośrodkach dla uchodźców. I okazywało się, że ono wygląda bardzo podobnie do ich życia. Że oni mają jedną łazienkę w celi, a te dzieci mają jedną na piętrze. Więźniowie mają tam ileś metrów na osobę, a te dzieci mają trzy razy mniej przestrzeni itd. Mówiłam to dosyć przekonująco i wtedy powstał pomysł, by więźniowie szyli woreczki na buty dla tych dzieci. Wyglądało to w ten sposób, że np. faceci z oddziału zewnętrznego w Popowie szyli woreczki na buty, a kobiety z aresztu śledczego na Grochowie je haftowały. Z samochodzikiem były dla chłopczyka, a z motylkiem dla dziewczynki. Szyli też piórniki.

 

Działania Mariny Hulii nie wpisują się w sztampową wizję wolontariatu. W więzieniu zakładała zespoły rockowe, tworzyła przedstawienia, które osadzeni pokazywali w całej Polsce. Tłumaczy, że to właśnie odejście od konwencji przekłada się na sukces i radość z działania:

 

Żeby pomagać, najpierw trzeba porozmawiać z samym sobą, zastanowić się co się lubi. Ja lubię śpiewać, tańczyć, organizować i jeździć. Wybieram takie rodzaje pomocy, gdzie mogę robić to wszystko. Jak się do tego podchodzi w ten sposób, to jest obopólna radość. Jeśli wstajesz rano i czujesz, że nie chcesz gdzieś jechać i czegoś robić – to tego nie rób. To wtedy nie ma sensu, wymierzasz kolejny policzek ludziom, którym masz teoretycznie pomóc. Trzeba odkryć te swoje „chcenia” i wtedy nie będzie tego ciężaru.

 

 

Czytaj też:

 


Opublikowano: